Gorzowska Rada Miasta nie ma szczęścia do młodych samorządowców i
pewnie dlatego, jeśli tylko nie stawali się tacy sami jak ich starsi koledzy –
czyli koniunkturalni i upolitycznieni -
wypadali z niej po chichu lub głośno. Jedno jest pewne – partyjna masa nie znosi
indywidualności i aktywności, a jeśli już, to tylko w okresie kampanii
wyborczych. Ktoś musi plakaty wieszać…
Radny Marcin Gucia jest postacią tragiczną: musiał wybrać pomiędzy
wiernością własnym zasadom oraz sympatiom, a wiernością partii i jej gorzowskim
przedstawicielom. Ostatnio przy okazji dyskusji nad budżetem próbował lawirować
i podlizywać się, ale wyszedł na tym jak przysłowiowy „Zabłocki na mydle”. Niesłusznie, bo jest w gorzowskiej polityce
osobą pozytywną i godną uwagi. Owszem, łatwo jest zaszufladkować tego ambitnego
i zdolnego radnego do czterech tylko tematów: afery „martwych dusz”, propozycji zakupu dla radnych tabletów oraz
uczynienia bułki z pieczarkami głównym smakiem Gorzowa, a ostatnio napisanego
na kolanie i kartce A5 wniosku Platformy Obywatelskiej do budżetu. Byłoby to
dla niego niesprawiedliwe, bo gdyby nie on i jego środowisko Młodych
Demokratów, to po odejściu z PO Jacka
Bachalskiego, tej partii już by w mieście nie było. „Przecież poza Pahlem, Woźniakiem i Sibińską zostały same miernoty.
Owszem, są w partii ludzie mądrzy i rozsądni, ale na zapleczu, a do pracy to
był tylko Gucia i Gierczak” – mówi działacz PO, zaznaczając iż M. Gucia to
autor sukcesu reelekcji posła W. Pahla do Sejmu. „Przecież to Gucia spowodował, że oszukany przez przyjaciół
parlamentarzysta wszedł do parlamentu z 17 miejsca, choć nikt nie dawał mu
szans” – dodaje działacz, który przypomina iż radnemu Guci nie było łatwo.
Nawiązuje przy tym do inspirowanych z biura „kolegi obok” publikacji w „Fakcie” i „Superekspresie” w których
próbowano uderzać nie tyle w niego samego, co w jego ówczesnego szefa. Sam
Gucia był autorem wielu ciekawych przedsięwzięć, a wśród nich tej
najskuteczniejszej, na którą nie wpadłby żaden z ówczesnych polityków tej
partii w mieście: „1 procent dla Gorzowa”.
Propagowała przekazywanie procentu swoich dochodów na rzecz organizacji
pożytku publicznego z terenu miasta. „Dotrzemy
wszędzie, a nasze materiał będą w urzędach, na poczcie oraz w instytucjach
kultury” – mówił M. Gucia, który nie będąc jeszcze radnym, był już
aktywniejszy niż jego koledzy i koleżanki z Rady Miasta: Robert Surowiec, Jerzy
Sobolewski czy Krystyna Sibińska.
Tej ostatniej zawdzięcza mandat radnego, bo kiedy została wybrana na posła,
zajął jej miejsce w Radzie Miasta. „Koledzy
z innych miast mówią, że jak wchodzisz do rady to wydaje ci się, że możesz
wszystko zmienić. Wszystko wydaje się proste i łatwe. Ale po roku przychodzi
zniechęcenie. Mam nadzieję, że mnie nie dopadnie. Na początku będę się uczył, a
mam nadzieję, że będę w tej radzie widoczny, bo mam trochę planów” – mówił w
październiku 2011 roku w „Gazecie Wyborczej” i trzeba przyznać, że swoją
aktywność zaplanował perfekcyjnie, a dzisiaj jest widoczny i to aż nadto. Aktywnością,
inteligencją oraz ideowością przebija wszystkich członków swojego klubu.
Wszystko zawaliło się we wrześniu 2012 roku, gdy prokurator postawił mu zarzut
podrobienia podpisów pod deklaracjami partyjnymi, ale to iż stał się „Czarnym Jasiem”, to nie jest konsekwencja
jego czynów, lecz efekt sprytnej gry kolegów z partii, którzy chcieli odsunąć
podejrzenia od siebie. „Czuję się
niewinny. Wierzę, ze sąd oczyści mnie z zarzutów” – mówił w Radiu Gorzów,
choć media nie pozostawiały wątpliwości: winny. Narracja dziennikarzy wykluczyła
osobistą uczciwość i rzetelność radnego Platformy Obywatelskiej, a przecież
każdy kto go zna, doskonale wie, że M. Gucia – ze względu na osobiste przymioty
i cechy charakteru - jest ostatnią osobą, która miałaby jakikolwiek interes w „pompowaniu” platformerskich kół. Po
pierwsze – sam nigdzie nie kandydował i nie aspirował do żadnych władz partii.
Po drugie – podobnych planów nie miał jego szef i poseł Witold Pahl. I po trzecie - jeśli komukolwiek mogło zależeć na
zrobieniu „partyjnej lewizny”, to
było to środowisko będące wówczas w opozycji do ówczesnego senatora Henryka Macieja Woźniaka, chcące
zresztą odwrócić uwagę od siebie i skoncentrować ją na nim - oraz w udawanej
przyjaźni z posłem Pahlem. „To ci sami
politycy, którzy potem dystansowali się od Guci, a kiedy aferę udało się
ograniczyć do kilku osób, ogłaszali w mediach sukces, że nie miała ona tak
dużego rozmiaru” – mówi anonimowo dobry znajomy Guci, który dziwi się, ze
prokuratura nie przesłuchała jeszcze obecnego dyrektora szpitala Piotra Dębickiego. Nie dlatego, że z
aferą miał cokolwiek wspólnego, ale że wie o mechanizmie który do niej
doprowadził więcej, niż podpuszczane przez niektórych media. „Piotrek jest uczciwy do szpiku kości i swoje
przeżył, a wtedy padł nawet ofiarą pewnego spisku. Dzisiaj ma wiedzę na temat
martwych dusz bardziej wrażliwą niż prokuratorzy, a ostatnio nawet coś się w
tej sprawie wydarzyło” – mówi rozmówca. Jaka rola w całej sprawie M. Guci ?
Nie był szefem, wiceszefem ani sekretarzem partii w mieście, nie miał też
żadnych partyjnych aspiracji, ale został złożony na ołtarzu platformerskich aspiracji
gorzowskich liderów partii, którzy wciąż marzą o zdobyciu Ratusza i setkach posad
w urzędach, instytucjach i radach nadzorczych. Dla nich los radnego Guci jest
obojętny, bo mają się dobrze. Jeśli media uważają, że NW kogokolwiek pomawia,
to niech wzniosą się na wyżyny i przestaną słuchać narracji obywatelskich
samorządowców, ale sami dojdą do prawdy, bo w aktach prokuratorskich jej nie
ma. Prokuratorom jest co opowiadać, ale przecież oni wiedzą co mają robić…