Wynik meczu, w którym zdyscyplinowani
Niemcy dokopali dumnym Grekom, symbolicznie ukazał różnice między tymi
państwami, będące skutkami wielkiej polityki i różnic w podejściu do praw
ekonomii, a w kontekście szerszym – odpowiedzialności polityków. Zarówno za
własne działania, jak i ich zaniechania.
Społeczna gospodarka rynkowa „zwycięskich” Niemiec, na
której powstała potęga ekonomiczna tego kraju i z drugiej strona „polityka
pięknej katastrofy” pokonanych Greków powinna dawać wiele do myślenia. Zbudowane
na solidnych podstawach państwo niemieckie jest jedną z bardziej stabilnych
gospodarek Europy, co jest widoczne szczególnie, gdy inne kraje pogrążają się w
chaosie. Niemcy szybko wyszły z zapaści, a ich wyniki gospodarcze oraz poziom
życia mieszkańców są coraz lepsze, co pokazują godne pozazdroszczenia wskaźniki
ekonomiczne. Tymczasem gospodarka Hellady, rozłożona radosną twórczością bujających
w ateńskich obłokach greckich rządów, spowodowała w praktyce rozpad podstaw
funkcjonowania tego pięknego kraju. Udawanie Greka przestało być „trendy”.
Teraz narażę się wielu, a przede wszystkim… Grekom.
Uważam bowiem, iż Grecja znalazła się w
Unii Europejskiej głównie dlatego, że bogatsze kraje chciały mieć pod ręką atrakcyjną
i trochę naiwną panienkę, z którą można spędzić niezobowiązujący weekend. A
najlepiej – niedrogo – od razu cały urlop na ciepłej plaży, bez potrzeby
okazywania panience paszportu i przeliczania kasy na jakieś drachmy. Stąd
niespecjalnie interesowano się, jak panienka rozporządza własnym budżetem, choć
trzymała kasę w tym samym banku, co zasobni turyści korzystający z jej
wdzięków. A ponieważ to tylko gościnna panienka, to co kogo obchodzą jej
problemy? No i piękna katastrofa nadeszła, bo latami wierzono panience na
słowo, że jest zaradna (czytaj: wypłacalna), oszczędna i daje sobie znakomicie
radę, bo „Unia czyni cuda”!
Nie sposób przy okazji nie dostrzec, że i nad Polską
czarne chmury gromadzą się od dawna, a dopływ środków wspólnotowych kiedyś się
skończy i mit zielonej wyspy pryśnie. To już się dzieje, zwłaszcza że już od
dawna nie widziałem tak dużej grupy znajomych, którzy w ostatnich miesiącach
stracili pracę. Reformy rządu Buzka czy plan przewidującego profesora Hausnera dyktowane
były świadomością zbliżających się zagrożeń. Ich zmiękczanie w imię fałszywie
pojętej sprawiedliwości społecznej i brak konsekwencji we wprowadzaniu (jak i kontynuacji
rozpoczętych reform) to jedno z wielu zaniechań polityków, zerkających nerwowo
w kalendarz wyborczy. Tyle że to nam, nie im, przychodzi płacić frycowe za brak
poczucia odpowiedzialności za państwo i jego obywateli.
Czasem, wbrew politycznym kalkulacjom, trzeba wcześniej
zacisnąć zęby i nawet pasa, by później cieszyć się wzrostem gospodarczym i
lepszymi warunkami życia. Gdy już wskutek zaniechań pogrążymy się w dołku
zafundowanym przez analfabetów ekonomii, samo zaciskanie pasów już nie starcza
i zaczyna się cicha panika. Zwłaszcza gdy widmo „pięknej katastrofy” zagląda w
oczy. Niewprowadzenie pewnych rozwiązań w odpowiednim czasie mści się przecież
nie na politykach, lecz na całym społeczeństwie w postaci wspomnianego bezrobocia,
obniżenia jakości życia i braku środków zarówno w budżetach domowych, jak i kasach
gminnych (czego Gorzów jest najlepszym przykładem,
bo 200 milionów złociszy to przy obecnych dochodach nie są już żarty!). A
państwo zadłużaliśmy nie tylko dzięki ultragenialnym politykom-naturszczykom,
ale również niektórym światłym ministrom, będącym dzięki swej wiedzy w pełni
świadomymi zagrożeń.
A w sprawach własnego losu i przyszłości państwa trzeba
być zasadniczym i wykazywać wysoki poziom asertywności na naciski, jakie się co
rusz pojawiają. Ekonomia to nie pęczek
pietruszki, a przyszłość Polski to nie bajka o smoku wawelskim, która
obowiązkowo kończy się happy endem. Bo co, jeśli nie jesteśmy tym „narodem
wybranym”?! Ta bajka może wtedy skończyć się niezbyt piękną katastrofą. Jeżeli
na czas nie uruchomimy pewnych mechanizmów mających zapobiec skutkom
niekorzystnych trendów w systemie naczyń połączonych, jaką jest globalna
gospodarka. Pożar ugasić się może jakoś uda, lecz sprzątanie zgliszcz zajmie
wiele lat.
Tego dnia, w którym Niemcy rozgrywali mecz z Grekami, w
mojej skrzynce mailowej wylądowała reklama o treści „Pożyczka za darmo!
Pożyczasz 600 – oddajesz 600!” Grecy chyba w takie pożyczki uwierzyli.
Tymczasem z ekonomiczną logiką żartów nie ma, tak jak i nie ma „darmowego
lunchu”. Każdą złotówką i każdym euro można rozporządzić tylko raz. Za wszystko
wcześniej czy później któreś pokolenie otrzyma fakturę do zapłaty. Grecy w to
nie wierzyli. Wydaje się, że i my często żyjemy jeszcze takimi marzeniami. Cuda
się oczywiście zdarzyć mogą. Ale tylko w bajkach dla małych dzieci. Politycy
nie są małymi dziećmi. Chyba że się znów mylę…
GRZEGORZ MUSIAŁOWICZ