W jednym z niedawnych tekstów napisałem, że rolą polityka nie jest gaszenie pożarów, lecz odpowiednio wczesne im zapobieganie. Niestety okazało się, że większość radnych traci zdolność przewidywania i szykuje mieszkańcom kolejne gorące problemy, a samemu miastu – równanie w dół.
![]() |
Grzegorz Musiałowicz jest społecznikiem, publicystą oraz szefem Stowarzy- szenia na Rzecz Zawarcia. Publikuje w MMGorzow oraz echogorzowa.pl |
Niedawno uchwalone pozbawienie bezpłatnych przejazdów miejską komunikacją kilku grup pasażerów, a w sumie paru tysięcy osób to przykład najświeższy. Warto tu przypomnieć, w jakim celu i dla kogo w ogóle istnieje ta komunikacja. Dla osób, którzy poruszają się na co dzień samochodami i tramwaj uznają za zawalidrogę, jest to wciąż niezrozumiałe. Otóż ma ona umożliwić tysiącom ludzi z Gorzowa i okolic swobodne, wygodne i tanie przemieszczanie się do pracy, szkoły, domu, a miastu dać oddech od nadmiaru aut, jaki jest dziś zmorą mieszkańców.
Podejmowano już wiele prób rozwiązania tych problemów. Strefy płatnego parkowania, zakaz wjazdu do centrum aut o parzystych lub nieparzystych końcówkach rejestracji w określone dni, całkowite zakazy poruszania się w niektórych częściach miast samochodem, wreszcie tworzenie deptaków, na których co najwyżej jeździć miały nowoczesne tramwaje. Rolą transportu zbiorowego jest zmniejszenie liczby aut na ulicach, szczególnie w szczytowych godzinach. Jednak, by tak się stało, niezbędna jest komunikacja, która będzie na tyle dostępna i niedroga, że zachęci jak najwięcej osób do korzystania z niej.
Tymczasem nasze miasto postanowiło, że okroi komunikację miejską do minimum (na całkowitą likwidację nie pozwalają na szczęście przepisy!). Gdy całkiem poważnie myśli się nad tym, by za darmo jeździł każdy, kto tylko ma prawo jazdy i własny samochód, a niektórzy zastanawiają się nad całkiem bezpłatną komunikacją miejską, inni próbują stworzyć z niej samofinansujące się przedsiębiorstwo, a jeszcze lepiej, by przynosiła zyski do dziurawej kasy na palmy i rzeczne fontanny. Z roku na rok mniejsza się liczba autobusów i tramwajów w mieście, którego liczba mieszkańców nie zmalała, a jednak z ulic zniknęło kilka linii, inne zaś ograniczają z roku na rok ilość kursów.
Z czegoś jednak trzeba było pokryć koszty Słowianki, później żużla, a teraz filharmonii i amfiteatru. To właśnie na te inwestycje oraz na ich wieloletnie utrzymanie pójdą pieniądze zabrane z autobusów, z odnawiania i rozwoju trakcji tramwajowej, z remontów dróg i chodników. Także i Sybiraczki muszą się dołożyć. Jakość i komfort życia w rozwijającym (!) się mieście przestały się liczyć. Inne ośrodki rozbudowują komunikację, zdając sobie sprawę, że jest to strategia na przyszłość, czyli „zapobieganie pożarom”, jakie czyhają przy wzroście liczby mieszkańców i ich zamożności, co przełoży się niechybnie na ilość samochodów. My idziemy w kierunku odwrotnym, zastanawiamy się nad zlikwidowaniem tramwajów i minimalistycznym znaczeniem komunikacji w ogóle, czyli – ograniczeniu jej wartości dla miasta. Zamrożenie historycznej już dziś struktury tramwajowej i regularne okrajanie środków na transport zbiorowy jest drogą do nikąd. Zupełnie jak pewne schody, które urosły już do rangi symbolu miejskiej niemocy. Może hasło Przystań czytane jako czasownik rzeczywiście uzasadnia taką taktykę. Jednak odrobina rozsądku byłaby wskazana.
Likwidacja zaś ulg szczególnie uderza w najuboższych. Szczególnie nieetyczne jest pozbawienie przywileju Sybiraków (powiedzmy okrutnie – wymierającej kategorii ludzi, którzy wiele wycierpieli w życiu i którym następne pokolenia sporo zawdzięczają) czy barbarzyńska próba odebrania ulg osobom po 70 roku życia. Uderzenie w najsłabsze społeczne grupy chluby nie przynosi. Czy radni nie mają rodziców i dziadków czy nie odczuwają (spieprzaj dziadu!) do starszych osób szacunku?! Starsi ludzi nie pójdą przykładem młodszego pokolenia i nie przesiądą się na rowery, a wielu z nich często nie może już nawet prowadzić samochodu. Likwidacja przywilejów uznawana jest jednak jako przykład normalności i wręcz dziejowej sprawiedliwości, gdyż wszyscy traktowani powinni być równo. Wynika z tego, że należy chyba zlikwidować także pomoc społeczną i zasiłki dla bezrobotnych, bowiem każdy ma sobie w życiu radzić sam!
Likwidacja niektórych przywilejów idzie w przeciwnym kierunku, niż idee, jakimi posiłkują się miasta na zachodzie Europy. Pamiętajmy, iż osoby ulg pozbawione tylko w niewielkim stopniu zaczną kupować bilety bądź przejazdówki, więc nie wzbogaci to budżetu. Wielu posiada samochody, z których korzystali rzadko, a wkrótce zaczną częściej, bo jest to wygodny środek transportu, szczególnie w mieście, które bezwzględnie ogranicza możliwości korzystania z komunikacji w imię fałszywie pojmowanej ekonomii. Więcej pojazdów na ulicach to większy tłok i więcej korków. Więcej aut i korki to większe nerwy i więcej straconego czasu, którego tak nam brakuje. Za tym idzie zanieczyszczenie powietrza spalinami, co nie jest bez skutku na zdrowie (w przeliczeniu na 1 pasażera autobus emituje 9 razy mniej spalin niż samochód!). Większy ruch to też większe koszty w postaci szybszego niszczenia nawierzchni naszych byle jak wykonanych dróg. To wreszcie codzienne problemy z zaparkowaniem coraz większej ilości aut. A wszystko łącznie to zmniejszenie komfortu życia w mieście, które – na marketingowe potrzeby – określa się dumnie jako Przystań. Okazuje się, iż u nas miejsce ekologii jest co najwyżej w lesie.
To, że coś jest zgodne z prawem i na pierwsze wrażenie ekonomicznie uzasadnione, nie znaczy jeszcze, że jest właściwym rozwiązaniem. Niestety także i państwo nie wspiera samorządów w rozwoju transportu zbiorowego. Tym bardziej warto próbować przewidzieć skutki pewnych pozornie celowych posunięć oraz ich społeczne koszty. W krajach zachodnich dawno wiadomo, że popyt na infrastrukturę dla transportu indywidualnego przewyższa możliwości jej rozbudowy. Stąd wzięła się polityka komunikacyjna, mająca na celu ekologicznie uzasadniony rozwój systemów transportowych większych miast. Zakłada ona zwiększenie udziału komunikacji miejskiej dzięki ograniczeniu ruchu osobówek w centrach i zastąpienie go ekologiczną i najlepiej uprzywilejowaną w ruchu komunikacją miejską. Bowiem tylko takie działania pozwolą na realną poprawę warunków życia w miastach i zmniejszenie zagrożenia dla środowiska.
A my wolimy rozniecać kolejne iskry, angażując się w kosztochłonne przedsięwzięcia, nie bacząc, iż za jakiś czas mogą przerodzić się one w pożary. Pożary z reguły udaje się ugasić, tyle że pozostają po nich zgliszcza. Wielu młodych ludzi opuści te zgliszcza, przenosząc się do lepiej rozwijających się ośrodków lub do innych, mądrzej rządzonych krajów. W rozwoju miast, jak i w rozwoju krajów, obowiązuje myślenie perspektywiczne i kompleksowe (nie mylić z zakompleksieniem!). My tymczasem robimy wszystko na dziś i ewentualnie najbliższe jutro, całkowicie zapominając o czyhającej nieokreślonej przyszłości.
GRZEGORZ MUSIAŁOWICZ