Mam swój styl działania i uważam, że to dopiero początek. Liczy się nie tylko to, kto jak skończy, ale przede wszystkim to, jak zaczyna..
Na początek sprostowanie: nie wystawiłam swojej kandydatury na szefa gorzowskich struktur Sojuszu Lewicy Demokratycznej po rezygnacji Mirosławy Winnickiej, ale równocześnie z nią oraz Marcinem Kurczyną. Nie uciekłam ze sceny tylko dlatego ,ze obawiałam sie porażki - wynik wyborów był nader oczywisty, ale na pewno nie ze względu na opiewane przez niektórych przymioty Pana Kurczyny, bo niestety, zarówno o nim, jak też o całej gorzowskiej lewicy, do tej pory ani widu ani słuchu.
Zadziwiające jest to, że odkąd zaczęło sie o mnie mówić jako o kandydacie na szefa gorzowskiego SLD, ktoś wewnątrz nieustannie robi wszystko, aby mnie wyeliminować i usunąć ze struktur miejskich. Postępowanie, co najmniej dziwne , zwłaszcza w stosunku do osoby , która zasila szeregi partyjne zaledwie od 7 miesięcy i jak to ktoś raczył określić : słaba i bez polotu...
Cóż napisać, jak na słabą i bez polotu, to mój wynik w wyborach należy uznać za sukces, a nie porażkę. Tak sukces ! Co ważne, nie były to owacje na stojąco, ale na pewno gromkie brawa i co najważniejsze: bardzo szczere! Każdy, kto mnie zna, to wie, że nie przyciągnęłam ze sobą grona klakierów , których lepkie łapki wyklaskały sztuczny sukces wystawionej scenki... To nie w moim stylu i nigdy czegoś takiego bym nie zrobiła.
Reasumując: ostrożnie z przedwczesnymi recenzjami, gdyż kurtyna poszła w górę, a przedstawienie właśnie sie rozpoczyna i w tym przypadku, liczy sie nie tylko to, kto jak skończy, ale przede wszystkim to, jak kto zaczął...
MARZANNA TATARZYŃSKA - MARAT