Politykę wyssał z mlekiem matki, a stosowne obycie i piastowane funkcje dały mu umiejętności i wiedzę, których pozazdrościć mu mogą inni politycy. Jakby niechcący Mirosław Marcinkiewicz stał się nieformalnym, ale za to autentycznym, liderem gorzowskiej Platformy Obywatelskiej. Nawet jego przeciwnicy muszą przyznać, że pokazał polityczną klasę…
Wszystko dlatego, że – mimo wielogodzinnej „obróbki” ze strony liderki regionalnej PO Bożenny Bukiewicz – potrafił znaleźć rozwiązanie, które nie zmarginalizowało go w partii, a jednocześnie było wyrazem obrony interesów Gorzowa. Wcześniej Mirosław Marcinkiewicz mocno postawił się już na Komisji Budżetu i Finansów, gdzie w sytuacji, gdy jego głos był ważący, opowiedział się przeciw forsowanej przez poseł Bukiewicz koncepcji włączenia gorzowskiego WOMP-u do zielonogórskich struktur tej instytucji. Mimo to – nawet po tak bohaterskiej z politycznego punktu widzenia postawie nie ma w Gorzowie zbyt wielu polityków, którzy chcieliby swoje pozytywne opinie o nim wypowiedzieć pod nazwiskiem. „Teraz możemy mu tylko zaszkodzić, ale nie widzę też powodu, aby go wzmacniać” – mówi jeden z rozmówców Nad Wartą, który nie kryje, że choć M. Marcinkiewicz stronił dotychczas niemal od wszystkich frakcji gorzowskiej PO, to zachował się jak prawdziwy lider. „Osobiście nie wyobrażam sobie tak ryzykownej decyzji przy jego bardzo dobrej pozycji u Bukiewicz i w Urzędzie Marszałkowskim” – mówi. A pozycję miał – i trudno uwierzyć iż zachowa ją dalej – bardzo dużą: tak w Zielonej Górze, jak i w Gorzowie. W 2010 roku władze gorzowskiej PO udzieliły mu rekomendacji na pierwsze miejsce na liście do Sejmiku Wojewódzkiego, gdzie starał się o reelekcję, a kilka tygodni później wymieniany był jako potencjalny kandydat na szefa tej instytucji. Ostatecznie nim nie został, ale zasługi „ściągnięcia go” do PO przypisuje sobie niemal oficjalnie „łowca ludzi Samoobrony” – Tomasz Możejko. „Robi mu krzywdę takim gadaniem, bo w doświadczeniu polityczno-zawodowym pomiędzy Mirkiem, a Możejko jest przepaść, której ten drugi nie jest w stanie pokonać nigdy” – mówi jeden z radnych PO. Trudno się z tym nie zgodzić, bo M. Marcinkiewicz pochodzi z wpływowej politycznie rodziny, gdzie sprawy publiczne zawsze stanowiły ważny aspekt życia publicznego. On sam pełnił wysokie funkcje urzędnicze w strukturach administracji regionalnej i centralnej – był dyrektorem generalnym Urzędu Wojewódzkiego oraz Ministerstwa Łączności, a także szefem rady nadzorczej Banku Pocztowego. Wiadomo, że szefowa PO ma do niego słabość, a reszta posiada świadomość, że jest od nich po prostu lepszy: ma doświadczenie, bardzo wpływowego brata, pracę poza wpływami partii oraz bardzo znane nazwisko. Na razie M. Marcinkiewicz koncentruje się na pracy zawodowej oraz samorządowej, unikając wchodzenia w bezpośrednie starcia partyjne, ale jego wypowiedzi wskazują, że nie zamierza już dłużej przyglądać się platformerskiej degrengoladzie. „Igranie ze zdrowiem, to nie jest najlepsze rozwiązanie i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca” – mówił w Radiu Gorzów na temat szpitala, nazywając tym samym zwolnienie z niego dr Piotra Gajewskiego… „haniebnym”. Zaryzykował i udowodnił, że - po głośnym liście poseł Krystyny Sibińskiej, reakcji radnego Roberta Surowca oraz politycznych rozmowach posła Witolda Pahla – jest ważnym głosem Gorzowa w regionie. Marcinkiewicz miał u szefowej lubuskiej PO silną pozycję i nie zważając na to, kolejny raz potwierdził, że nazwisko zobowiązuje. Nie ma wątpliwości, że jego come back do głównego nurtu polityki, to kwestia czasu…