Będzie nieprzyjemnie, ale obiektywnie. Byłem wtedy tak zwanym „szeregowcem” i nie decydowałem o niczym, ale będąc na linii frontu, wiele widziałem. Województwo powstawało w bólach, ale powiedzmy uczciwie, że od początku elity zielonogórskie były aktywniejsze. Dzisiaj jest odwrotnie. Nie wiem, ale wydaje mi się, że my z Gorzowa świetnie radzimy sobie w walce, ale gorzej, gdy trzeba spokojnie budować…
To taki paradoks, że w okresie PRL-u gorzowscy działacze jeździli do Zielonej Góry konspirować, malować na ścianach antykomunistyczne hasła oraz rozrzucać ulotki, bo tam nikogo takiego nie było, a w wolnej Polsce, to zielonogórskie elity organizowały manifestacje na rzecz powstania województwa lubuskiego. Nie wiem, czy to była tęsknota za utraconymi wpływami, którymi zawsze cieszyła się Zielona Góra, ale jedno jest pewne: w sferze obywatelskiej mobilizacji, to oni przyczynili się do powstania województwa. Dzisiaj jest odwrotnie: Gorzów się uaktywnia, „elity” się schowały w Kłodawie, Chwalęcicach i Lipkach Wielkich, ale para idzie nie tam gdzie trzeba. Jak to było ? Gdy tworzono województwo lubuskie, to politycy Gorzowa dysponowali większymi możliwościami: dostęp do ucha premiera Jerzego Buzka i wicepremiera Janusza Tomaszewskiego. Z drugiej jednak strony, to przedstawiciele Zielonej Góry mieli w rękach silne instrumenty społecznego komunikowania, a wśród nich „Gazetę Lubuską” oraz Radio Zachód. Takie czasy … zero Internetu, żadnego innego dziennika, a o stronach internetowych czy blogach zapomnijmy. Gorzów miał wpływowego w koalicyjnym AWS Kazimierza Marcinkiewicza (ZChN), bliskiego współpracownika wicepremiera odpowiedzialnego za reformę Macieja Rudnickiego oraz nudnego, ale „obcykanego” w meandrach związkowo-politycznych negocjacji Romana Rutkowskiego. Po stronie zielonogórskiej był tylko Maciej Jankowski. Ale – to moje skromne i niepopularne w Gorzowie zdanie - istnienie województwa lubuskiego, to efekt dwóch czynników: lobbingu politycznego – w którym Gorzów był lepszy, choć tu niektórzy „faulowali swoich” forsując rozwiązanie wielkopolskie (Rudnicki) oraz społecznej aktywności i nagłośnienia tematu, a tu liderem byli przedstawiciele Zielonej Góry. Im zawdzięczamy powstanie województwa. I co dalej… To był rok 1998 i byłem wtedy urzędnikiem Kancelarii Premiera w Warszawie. Ot, takim sobie pracownikiem rządowej agendy propagandowej. Nie wiedzieć dlaczego – choć od początku podejrzewałem żartobliwy „spisek” – mój szef i ówczesny rzecznik rządu Tomasz Tywonek wysłał mnie z „misją obserwacji” i opisania spostrzeżeń w stosownej notatce pod Sejm. Jakież było moje zdziwienie, gdy przedmiotem obserwacji okazała się manifestacja w sprawie powstania województwa lubuskiego. Kilkaset, może tysiąc osób, pod Parlamentem. Patrzyłem zza sejmowego szlabanu i nawet się cieszyłem na perspektywę spotkania kolegów i koleżanek z Gorzowa. Jakież było moje zdziwienie, gdy jedynymi spotkanymi osobami z tzw. północnej części województwa było dwóch kolegów z Rzepina i Jerzmanic – wypisz wymaluj północna część regionu, ale z ciążeniem ku Zielonej Górze. Nikogo z Gorzowa. Pieniądze, logistyka, nagłośnienie, cały ten spektakl – wszystko zorganizowali ludzie Zielonej Góry i nikogo z Gorzowa. Inaczej mówiąc, zorganizowali się i przyjechali, bo zależało im. Powiedzmy sobie uczciwie–dyskusja o przyszłym województwie średnio interesowała mieszkańców północnej części regionu. Przepraszam, był wyjątek, który do dziś stanowi ewenement na mapie społecznej aktywności tej części województwa: Sulęcin – z ówczesną szefową Rady Miejskiej, a dziś posłanką Bożeną Sławiak oraz burmistrzem Stanisławem Kubiakiem. Reszta miała ten region absolutnie w du…e i było im bez różnicy, czy Szczecin, Poznań czy Generalna Gubernia. Owszem, wojewoda gorzowski Jerzy Ostrouch jeździł, negocjował, namawiał i snuł perspektywy, ale wiele gmin i tak odeszło do Wielkopolski i Zachodniego Pomorza. Tak było, a dziś ? Zielona Góra nie ma tramwajów i Katedry, ale jest ładniejsza. Mają uniwersytet i piękne dziewczyny – to ostatnie spostrzeżenie potwierdzam konkretnym dowodem: Katarzyna Krzeszowska i Maja Sałwacka – ale nie mają wyczucia. Przecież można spokojniej, trochę wolniej i tak „po paradysku”. Pamiętam, że z tym „Porozumieniem Paradyskim” też nie było łatwo, ale jednak się udało, a przecież kryzys małżeństwa po kilkunastu latach, to rzecz dosyć naturalna i warto sobie wybaczyć, zapomnieć i zrobić krok dalej. Nie mówię o płodzeniu kolejnych dzieci, ale dobrym wychowaniu tego, które „grupowo” (sic!) spłodzono w… Paradyżu. Potrzeba jednego: mniej emocji i dostrzeżenia walorów dwóch stron związku. Niestety, władze wojewódzkie – czy jak chce prezydent Tadeusz Jędrzejczak: województwa zielonogórskiego, są słabe, bierne i uzależnione od kaprysu liderki PO – jeszcze słabszej i jeszcze bardziej miernej. Ot, przyczyna wszelkiego zła… „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Nie pomaga nawet bliskość rezydencji biskupa… zielonogórsko (ups..)-gorzowskiego.
ROBERT BAGIŃSKI