Zdania są podzielone – bo oficjalnie cel jest zawsze szczytny – ale obawy i niesmak budzi fakt, że lubuska polityka zamienia się w serial tanich eventów. Dziwne, ale przodują w nich politycy, którzy mają wiedzę, możliwości i dostęp do decydentów – takimi są parlamentarzyści partii rządzącej. Wolą jednak rzeczywistość medialną niż tą realną …
Zachowanie wielu lubuskich polityków w niczym nie odbiega od – równie dziwnego – zachowania posła Artura Bramora z Ruchu Poparcia Palikota, który podjął głodówkę, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na trudną sytuację zakładów opiekuńczo-leczniczych. „Znam kulisy pracy Sejmu i wiem, że drogą parlamentarną nic nie załatwię” – uważa polityk. Podobne działania nie są obce gorzowskim politykom, a dziwić może fakt, że dotyczą polityków partii rządzących. Można odnieść wrażenie, że miejscem pracy parlamentarzystów nie jest Sejm, ale agencja reklamowa. „To mało odpowiedzialne, gdy politycy stają się wirtualni, ale mało realni i bezskuteczni w pracy dla innych. Uważam, że są jednak pewne granice politycznego lansu” – uważa b. wiceminister pracy, a dziś posłanka i wiceprzewodnicząca lubuskiego PiS Elżbieta Rafalska, która została zapytana o sens medialnych cyrków w stanowieniu prawa i działalności publicznej. Podobną opinię wyraża b. poseł SLD, a dziś lider Stowarzyszenia „Tylko Gorzów” Jan Kochanowski. „Nie mogą lub nie potrafią zrealizować się na sali sejmowej lub w urzędzie, to realizują się na basenach” – uważa wieloletni poseł i nie trudno zgadnąć, że była to aluzja do happeningu „Pływające VIP-y”, gdzie publiczność mogła pooglądać rolniczy tors PSL-owskiego wicewojewody Jana Świrepy oraz szefa Rady Miasta Jerzego Sobolewskiego. Problem jest poważniejszy, bo kiedy wyborcy oczekują od polityków stanowienia dobrego prawa, lobbowania na rzecz regionu oraz konkretnych problemów, oni wolą lansować się w kąpielówkach, organizować kolejne konferencje i sympozja, a także mówić „na okrągło” o wysłanych pismach. Trudno polemizować z faktem, że świat się zmienia, a polityczny PR jest tak samo ważny, jak posiedzenia sejmowych komisji. Nie ma jednak zgody na to, by jedynym efektem działalności poseł Krystyny Sibińskiej była kolejna świąteczna „szopka”, prowadzony przez nią program telewizyjny, udział w jednym czy drugim evencie lub zbieraniu paczek w gorzowskim teatrze. „Jak można się chwalić czymś dobrym, to ja chętnie to czynię” – stwierdziła w „Fabrycznej 19”, jakby zapominając, że do podobnego lansowania się, nie jest jej potrzebny mandat posła, a tego typu działalność – choć werbalnie szczytna – nie rozwiązuje problemów systemowych. „Polityk musi być odpowiedzialny, a posłem jest się po to, by rozwiązywać problemy systemowo” – uważa poseł Rafalska, której trudno odmówić aktywności społecznej i charytatywnej, a przy tym – trudno oskarżyć ją o polityczne fircykowanie „a’la Sibińska”. Sibińska nie jest jedynym lanserem w szeregach PO, bo podobne działania podejmuje jej partyjna koleżanka senator Helena Hatka. Ostatni sukces senator, to uczczenie przez Senat RP 25 rocznicy beatyfikacji bł. Karoliny Kózkównej, a kolejne przed nią – na współorganizowanej konferencji nt. raka szyjki macicy, gdzie jednym z głównych prelegentów będzie… biskup zielonogórsko-gorzowski Stefan Regmunt. „Nie mam nic przeciwko aktywności poselskiej w obszarach społecznych, ale gdy parlamentarzysta partii rządzącej zajmuje się tylko organizowaniem konferencji i potwierdza, że sam nic nie może, to co ma sobie pomyśleć zwykły obywatel. On jest przerażony” – konstatuje eksposeł Jan Kochanowski. Problem w tym, że oprócz posła Witolda Pahla, nikt spośród gorzowskich parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej już się nie liczy. On sam politycznego cyrku unika jak może, ale za niego nadrabiają koleżanki…