Nie ma wątpliwości, że jest najbardziej rozpoznawalną twarzą lubuskiej Platformy Obywatelskiej i politykiem, który pełnił najwięcej odpowiedzialnych funkcji publicznych. Nie popełnił dotychczas żadnej gafy, a jego osobistymi sukcesami można by obdzielić całą lubuską scenę polityczną. Mimo to, zdaje się być politykiem niewybieralnym, który przegrywał kolejne wybory parlamentarne nawet w czasach politycznej prosperity …
Co jest grane ? Nie wiadomo czy to lokalna zawiść, zazdrość lub trudny charakter samego Marcina Jabłońskiego, ale aż trudno uwierzyć, że znacznie mniejsze Strzelce Krajeńskie czy Sulęcin były w stanie wykreować ze swojego środowiska parlamentarzystę – Jana Świrepo, Władysława Dajczaka czy Bożenę Sławiak, ale nie udało się to dotychczas mieszkańcom Słubic. Może nie chcą. A przecież rzecz dotyczy polityka, który może o sobie powiedzieć, że w regionie osiągnął dosłownie wszystko: dwukrotnie był wiceburmistrzem i wicewojewodą, pełnił funkcję marszałka województwa i starosty, posiada doświadczenie biznesowe, a dziś – nawet mimo chwytów poniżej pasa ze strony wierchuszki regionalnej PO – jest najbardziej zaufanym współpracownikiem premiera Donalda Tuska w województwie. Co z tego, skoro w kolejnych wyborach parlamentarnych, zawsze przegrywał. „On jest jak minister Sikorski, który jest przystojny, zdolny i doświadczony, ale nie potrafi zbudować zespołu do pracy organicznej i zwykłej roboty i to wcale nie tej z zakresu promocji” – mówi polityk, który zna go jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Liczby jednak nie kłamią, a obecny wojewoda – mimo sukcesów, świetnego publicity i doświadczenia – przegrywał kolejne wybory, co jednak odróżnia go od ministra Radosława Sikorskiego. W kolejnych wyborach do Sejmu uzyskiwał wyniki gorsze od tych, które otrzymywali ci, których dziś już nikt nawet nie pamięta: w 1997 – 3572 głosy, w 2001 roku – 1792 głosy i w 2005 – 3571. „Marcin jest wybitnym politykiem, potrafi się podobać, ale nie potrafi robić kampanii. Sama buzia i plakaty na każdym drzewie nie wystarczą, ale do reszty trzeba mieć ludzi, a on jest trochę wielkopański i do wszystkich z dystansem” – mówi gorzowski samorządowiec PO. Trudno uwierzyć, że sam nie jest świadomy takiej percepcji swojej osoby, ale nie wydaje się też, być chciał to zmienić. Można zaryzykować tezę iż jest mu z tym dobrze, nawet jeśli skutkuje zazdrością i lokalną zawiścią. „Los osoby, która pełniła ważne funkcje publiczne, a potem przestaje ją pełnić jest trudny(…). Nie chcę powiedzieć, że jestem celebrytą, ale łatwo przypisać mi pewne upodobania” – opisywał siebie w marcu 2011 roku, jeszcze jako dyrektor słubickiego szpitala, w trakcie wywiadu dla telewizji HTS. Możliwe, że to właśnie ta pewność siebie jest powodem dla którego przed wojewodą Jabłońskim istnieje od piętnastu lat ściana, która nie pozwala mu przebić się poza województwo. Bywało, że uraczony władzą i jej blichtrem, po prostu wychodził przed szereg, choć i tu trudno odmówić mu celności spostrzeżeń. „Senator Henryk Maciej Woźniak ma podobne przymioty jak wicemarszałek Polak” – powiedział kilka miesięcy przed wyborami samorządowymi, co mogło się spodobać szefowej PO Bożennie Bukiewicz w odniesieniu do obecnej marszałek Elżbiety Polak, ale nie spodobało się gorzowskiej PO. Więc co z tym Jabłońskim, skoro zdolny i kompetentny, lecz niewybieralny nawet wśród swoich ? „Ma dwie drogi – zostanie ministrem i poznają go wszyscy, albo w końcu pokaże iż ma jaja i zacznie robić politykę, a nie polityczną garderobę” – mówi ważny polityk PO. Tymczasem przed wojewodą i mieszkańcem Słubic w jednej osobie, kolejny „kwas” – wspierany przez jego partyjną konkurencję starosta Andrzej Bycka szykuje mu wojnę na własnym podwórku. Z tego znów nie będzie mandatu poselskiego...