Rozmowa z dr WALDEMAREM SŁUGOCKIM, b. wiceministrem rozwoju regionalnego, obecnie posłem na Sejm RP.
Nad Wartą: Gdybym był posłem z Gorzowa, to bym...
Jestem z Zielonej Góry, ale posłem jestem z okręgu wyborczego nr 8 obejmującego całe województwo lubuskie. Podobnie by było, gdybym mieszkał w Gorzowie Wielkopolskim. Im szybciej do wszystkich dotrze, że gramy w jednej drużynie, tym lepiej dla naszego regionu. Czasem odnoszę wrażenie, że ten konflikt jest sztucznie podsycany i trafia na podatny grunt w medialnie nośnych sferach: politycznej i sportowej – patrz żużel. Oczywiście, rywalizacja pomiędzy Gorzowem i Zieloną Górą jest zapewne na stałe wpisana w specyfikę i koloryt naszego województwa. Podobnie jest zresztą w dwustulicowym województwie kujawsko-pomorskim. Chcę jednak zaznaczyć, że ta rywalizacja może być naturalną siłą napędową rozwoju obu miast i całego regionu. Przede wszystkim należy jednak zaznaczyć, że Lubuskie – jak często podkreślają samorządowcy z innych mniejszych miast, gmin, powiatów, i o czym wszyscy powinniśmy pamiętać - to nie tylko te dwa duże ośrodki.NW: Proszę powiedzieć, jak dalece praca wiceministra odbiega od tej poselskiej ?Bez wątpienia się różni. Praca wiceministra oznaczała koncentrację na pewnym obszarze tematycznym i określonym zakresie obowiązków. W moim przypadku była to polityka regionalna – począwszy od planowania strategicznego aż po definiowanie konkretnych programów i działań, które są współfinansowane ze środków budżetu Unii Europejskiej. W ministerstwie miałem możliwość kooperacji z bardzo dobrze przygotowanym zespołem współpracowników, z którymi podejmowaliśmy konkretne działania. Oczywiście, z racji pełnionej funkcji, współpracowałem także z Sejmem i Senatem. Z perspektywy ministerialnej były to bardzo ciekawe i pouczające kontakty.
Jestem z Zielonej Góry, ale posłem jestem z okręgu wyborczego nr 8 obejmującego całe województwo lubuskie. Podobnie by było, gdybym mieszkał w Gorzowie Wielkopolskim. Im szybciej do wszystkich dotrze, że gramy w jednej drużynie, tym lepiej dla naszego regionu. Czasem odnoszę wrażenie, że ten konflikt jest sztucznie podsycany i trafia na podatny grunt w medialnie nośnych sferach: politycznej i sportowej – patrz żużel. Oczywiście, rywalizacja pomiędzy Gorzowem i Zieloną Górą jest zapewne na stałe wpisana w specyfikę i koloryt naszego województwa. Podobnie jest zresztą w dwustulicowym województwie kujawsko-pomorskim. Chcę jednak zaznaczyć, że ta rywalizacja może być naturalną siłą napędową rozwoju obu miast i całego regionu. Przede wszystkim należy jednak zaznaczyć, że Lubuskie – jak często podkreślają samorządowcy z innych mniejszych miast, gmin, powiatów, i o czym wszyscy powinniśmy pamiętać - to nie tylko te dwa duże ośrodki.NW: Proszę powiedzieć, jak dalece praca wiceministra odbiega od tej poselskiej ?Bez wątpienia się różni. Praca wiceministra oznaczała koncentrację na pewnym obszarze tematycznym i określonym zakresie obowiązków. W moim przypadku była to polityka regionalna – począwszy od planowania strategicznego aż po definiowanie konkretnych programów i działań, które są współfinansowane ze środków budżetu Unii Europejskiej. W ministerstwie miałem możliwość kooperacji z bardzo dobrze przygotowanym zespołem współpracowników, z którymi podejmowaliśmy konkretne działania. Oczywiście, z racji pełnionej funkcji, współpracowałem także z Sejmem i Senatem. Z perspektywy ministerialnej były to bardzo ciekawe i pouczające kontakty.
NW: Nie powie Pan chyba, że w Sejmie nie ma dobrze przygotowanych fachowców ?
W.S.: Oczywiście, że tak nie powiem, bo trzeba podkreślić, że praca w parlamencie, to nie tylko spektakularne, niejednokrotnie pełne kontrowersji wystąpienia z trybuny sejmowej, czy też wywiady w środkach masowego przekazu. To przede wszystkim, mało widoczna w mediach, praca w sejmowych komisjach. Muszę jednak obiektywnie zaznaczyć, że wcześniej praca w ministerstwie, a dzisiaj w Sejmie, dają mi wiele satysfakcji.
NW: Ale gabinetu pan nie ma…
W.S.: Być może Pan w to nie uwierzy, ale gabinetu w Warszawie w sensie atrybutu władzy, w ogóle mi nie brakuje.
W.S.: Być może Pan w to nie uwierzy, ale gabinetu w Warszawie w sensie atrybutu władzy, w ogóle mi nie brakuje.
NW: No i samochód z szoferem…
W.S.: To jedynie, a może aż -środek transportu, umożliwiający wykonywanie obowiązków służbowych. Daję radę.
NW:: Ejże, a cała ta otoczka związana z funkcją wiceministra ...
W.S.: Nie przeceniałbym tej otoczki, chyba jest ona nazbyt przerysowywana. Funkcje „reprezentacyjne i medialne”, ale i główny ciężar odpowiedzialności politycznej w naturalny sposób dotyczą przede wszystkim ministrów konstytucyjnych. Praca wiceministra to przede wszystkim codzienna ciężka, merytoryczna, często kilkunastogodzinna harówka. Nie będę jednak udawał i szczerze przyznam, że bardzo ją lubiłem i bardzo cenię doświadczenia z tego okresu.
NW: Dobrze się Pan czuje jako taki polityk od wszystkiego, który - mimo wszystko - sam wiele zdziałać nie może ?
W.S.: Czy czuję się dobrze? Tak! Powiem nawet więcej, czuję się więcej niż dobrze, ale mam też świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności. Interdyscyplinarność poselska powoduje, iż praca ta jest szalenie ciekawa. Chociaż otwarcie mówię, iż są zagadnienia, które są mi szczególnie bliskie, w których czuję się lepiej, którym poświęcam więcej czasu, ale są i takie, w których, z oczywistych względów, nie jestem specjalistą. I w tych przypadkach posiłkuję się wsparciem koleżanek i kolegów, którzy są w danym obszarze ekspertami. Odnośnie drugiej części Pańskiego pytania: można podjąć tutaj polemikę, rzeczywiście różnie to bywa, ale przecież zawsze można znaleźć osoby-sojuszników, dla których dana sprawa jest równie ważna. W województwie mamy 15 parlamentarzystów, w tym 12 posłów; w klubie poselskim PO – jest ponad 200 posłów, działają zespoły parlamentarne.
NW: Proszę mi zdradzić tajemnicę: co powoduje, że poseł Bożenna Bukiewicz jest przez polityków z północnej części regionu tak bardzo diabolizowana ? W.S.: Nie mam najmniejszego pojęcia. Proszę o to zapytać polityków z północnej części regionu. Ale diabolizowana? To już przesada, albo żart. O facecie powiedzielibyśmy: skuteczny, twardy i zdecydowany. W polityce i na najwyższych stanowiskach jest już bardzo dużo, a będzie coraz więcej, skutecznych i silnych kobiet. Jeśli ktoś nie potrafi tego zaakceptować, to już jego problem. Uznaję wyłącznie merytoryczną i rzeczową krytykę. Takiej można poddać każdego.NW: Pan jej pewnie wiele zawdzięcza w polityce - taki skok: z Urzędu Marszałkowskiego do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, a potem miejsce na liście wyborczej ?W.S.: Jeśli Pan pyta komu w swoim życiu najwięcej zawdzięczam, to bezwątpienia swoim rodzicom, żonie i sobie. Uczciwość, szacunek dla innych, wykształcenie, kompetencje, ciężka praca, determinacja i konsekwencja to wartości, które zawsze były, są i będą cenione w mojej rodzinie i które staramy się wpoić naszej córce. Pracę zawodową zaczynałem jako starszy referent w Urzędzie Wojewódzkim w Zielonej Górze, następnie od utworzenia samorządu wojewódzkiego, kontynuowałem ja w Urzędzie Marszałkowskim, przechodząc kolejne szczeble, konsekwentnie, jeden po drugim - od starszego referenta po zastępcę dyrektora departamentu. Potem przyszedł czas na pracę w samorządzie miasta Żagań, gdzie przez blisko dwa lata pełniłem funkcję wiceburmistrza. Następnie przyjąłem propozycję ówczesnego Marszałka – Marcina Jabłońskiego i powróciłem do Urzędu Marszałkowskiego na stanowisko dyrektora departamentu, początkowo polityki regionalnej, a następnie Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Cieszę się, że moja praca znalazła uznania w oczach kolegów z PO, niemniej propozycję objęcia stanowiska wiceministra rozwoju regionalnego otrzymałem bezpośrednio od Minister Rozwoju Regionalnego - Elżbiety Bieńkowskiej. Później, przed ubiegłorocznymi wyborami, pojawiła się, uzasadniona i naturalna w mojej ocenie, propozycja startu w wyborach do Sejmu. Ósme miejsce na liście PO w wyborach do Sejmu - myślę, że ciężko na nie i na głosy wyborców zapracowałem. NW: Jest Pan postrzegany jako ten spośród parlamentarzystów, który nie uczestniczy w tej całej młócce zielonogórsko-gorzowskiej. Jak Pan to robi ?
W.S.: Wypada mi to uznać za komplement, który z dużą satysfakcją przyjmuję. Jednak raz jeszcze chciałbym podkreślić, że nie należy mylić i utożsamiać konkurencyjności z konfliktem, czy też dyskryminacją jednego miasta i środowiska przez drugie. To naturalne, że jednostki samorządu terytorialnego, myślę o wszystkich gminach, w tym o naszych miastach, w pewien sposób z sobą rywalizują i konkurują. I ma to miejsce nie tylko w administracyjnych granicach województw. Gminy konkurują między innymi o inwestorów, kapitał, siłę roboczą, o dofinansowanie różnych przedsięwzięć ze źródeł zewnętrznych. To naturalne, tak jak uczelnie konkurują o potencjalnych słuchaczy, sklepy o klientów, a ludzie o pracę. Jeśli w danym obszarze Zielona Góra lub Gorzów Wlkp. przegra konkurencję, na przykład o inwestora, z miastem spoza regionu – to potrafimy się z tym pogodzić. Ale jeśli konkurencja dotyczy bezpośrednio dwóch miast stołecznych w lubuskim, to sprawa jest jasna: ktoś za tym musi stać. Jeśli sąsiad ma lepszy samochód i powodzi mu się lepiej, to ktoś mu to dał? Być może pracuje siedem dni w tygodniu i nie osiem, a dziesięć godzin. Może warto to sprawdzić, zanim będziemy forować jakiekolwiek wyroki. Jeśli jednak ktoś, chce budować jakikolwiek kapitał, w tym polityczny, na krzewieniu antagonizmów gorzowsko-zielonogórskich jest to absolutnie zły pomysł. I to w wielu wymiarach od społecznego poprzez gospodarczy, polityczny, aż po wizerunkowy. Powiedzmy sobie jasno nasz region nie jest krajowym, a tym bardziej europejskim potentatem. Żmudnie staramy się budować nasze regionalne przewagi konkurencyjne. Uczciwie i z satysfakcją przyznać należy, iż są obszary, w których nam to coraz częściej wychodzi. Przed nami kolejne szanse. Ale nie koncentrujmy się na animozjach, nie generujmy ich tam gdzie ich nie ma. Wygrywajmy sprawy strategiczne dla regionu. Budujmy konkurencyjność regionu, konkurujmy wewnątrz regionu. Ale pamiętajmy, że konkurencja ma przysparzać wartości dodanych, ma sprzyjać wzrostowi.
NW: A może ktoś chce kogoś ograć, zabrać jakąś instytucję etc. ?
W.S.: Im szybciej porzucimy tę retorykę tym lepiej dla Lubuskiego. Zapewniam Pana, że ja osobiście nikomu niczego nie chcę zabierać. Tym bardziej nikogo nie chcę ogrywać.
NW: Może jednak Zarząd Województwa daje powody do ostrych reakcji i brak mu po prostu wyczucia - mieszkańcy Gorzowa są jednak impulsywni...
W.S.: Myśli Pan, że wszystkie firmy na przykład z kapitałem zagranicznym powinny być zlokalizowane tylko i wyłącznie w jakimś jednym polskim mieście, powiecie, czy też regionie, tylko dlatego, że jego mieszkańcy są impulsywni. Myśli Pan, że dziecko w szkole powinno otrzymywać piątki tylko dla tego, że jest impulsywne? O tym czy inwestor inwestuje tu, czy tam decyduje szereg obiektywnych przesłanek. O tym czy dziecko otrzymuje szóstki, piątki, czwórki czy trójki, decyduje jego przygotowanie do zajęć, zaangażowanie w zajęcia i wiedza? Myślę, że zadaniem wszystkich aktorów życia publicznego jest zadbanie o stworzenie obiektywnych, transparentnych kryteriów i mechanizmów. Przekierujmy energię i zapał towarzyszący sporom zielonogórsko-gorzowskim na rzeczywiste zdiagnozowanie problemu i w efekcie próbę jego rozwiązania.
NW: A sprawa Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy, przecież można było rozmawiać na forum, podobnie w kwestii słusznej skądinąd koncepcji przekształcenia gorzowskiego szpitala w spółkę... Można było prowadzić rozmowy, konsultacje, a tak wygląda to na owe "zawłaszczanie"...
W.S.: Zgoda! Rozmowa, dialog, budowanie konsensusu - to bezwzględnie ważne! Ale czy, to co się dzieje wokół tych kwestii nie jest właśnie procesem poszukiwania rozwiązań? Czy to pytanie zorientowane jest na poszukiwanie rozwiązań? Zbyt mocno koncentrujemy się na kwestiach „około” danej sprawy, często w ferworze dyskusji emocji zapominając i omijając sedno danego problemu.
NW: Jak to wygląda w Waszej codziennej współpracy jako parlamentarzystów PO - raczej nie patrzycie na siebie "z byka"... ?
Na nikogo nie patrzę z byka. Mam, i zawsze będę zabiegał o to aby mieć, dobre, bardzo dobre relacje z koleżankami i kolegami z PO, ale także innych formacji politycznych. Musimy mieć świadomość, że niejednokrotnie najlepsze, najkorzystniejsze rozwiązania rodzą się podczas gorących, pełnych emocji, ale tylko merytorycznych rozmów.
NW: A co z tym wojewodą? Było zaskoczenie ?
W.S.: Jak to w życiu, dla jednych coś jest zaskoczeniem, a dla innych nie.
NW: Gdyby prezydent Zielonej Góry był przez 10 lat sądzony, a nawet nieprawomocnie skazany, to współpracowałby Pan z nim, czy raczej trzymał dystans...
W.S.: Bardzo trudne i złożone pytanie. Pamiętać należy o mechanizmach państwa demokratycznego. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, poprzez wybory bezpośrednie, poddają się weryfikacji wyborców-mieszkańców. Z drugiej strony prawo dokładnie określa kto i w jakiej sytuacji funkcji tych pełnić nie może.
NW: Jak ocenić fakt, że gorzowscy parlamentarzyści unikają takiej współpracy ?
W.S.: A nie współpracują?
NW: Z jakim zwierzątkiem kojarzy się Panu Gorzów ?
W.S.: Gorzów to jedna ze stolic naszego województwa. Regionu, w którym się urodziłem i mieszkam, dla którego staram się jak najlepiej jak tylko potrafię pracować. I być może Pana zawiodę, ale Gorzów nie kojarzy mi się ze zwierzątkiem. Moje skojarzenia dotyczące Gorzowa to raczej: fajni ludzie (wiem bo z wieloma miałem okazję współpracować i się przyjaźnię), długie i dobre tradycje żużlowe no i oczywiście koszykówka kobiet.
W.S.: To jedynie, a może aż -środek transportu, umożliwiający wykonywanie obowiązków służbowych. Daję radę.
NW:: Ejże, a cała ta otoczka związana z funkcją wiceministra ...
W.S.: Nie przeceniałbym tej otoczki, chyba jest ona nazbyt przerysowywana. Funkcje „reprezentacyjne i medialne”, ale i główny ciężar odpowiedzialności politycznej w naturalny sposób dotyczą przede wszystkim ministrów konstytucyjnych. Praca wiceministra to przede wszystkim codzienna ciężka, merytoryczna, często kilkunastogodzinna harówka. Nie będę jednak udawał i szczerze przyznam, że bardzo ją lubiłem i bardzo cenię doświadczenia z tego okresu.
NW: Dobrze się Pan czuje jako taki polityk od wszystkiego, który - mimo wszystko - sam wiele zdziałać nie może ?
W.S.: Czy czuję się dobrze? Tak! Powiem nawet więcej, czuję się więcej niż dobrze, ale mam też świadomość ciążącej na mnie odpowiedzialności. Interdyscyplinarność poselska powoduje, iż praca ta jest szalenie ciekawa. Chociaż otwarcie mówię, iż są zagadnienia, które są mi szczególnie bliskie, w których czuję się lepiej, którym poświęcam więcej czasu, ale są i takie, w których, z oczywistych względów, nie jestem specjalistą. I w tych przypadkach posiłkuję się wsparciem koleżanek i kolegów, którzy są w danym obszarze ekspertami. Odnośnie drugiej części Pańskiego pytania: można podjąć tutaj polemikę, rzeczywiście różnie to bywa, ale przecież zawsze można znaleźć osoby-sojuszników, dla których dana sprawa jest równie ważna. W województwie mamy 15 parlamentarzystów, w tym 12 posłów; w klubie poselskim PO – jest ponad 200 posłów, działają zespoły parlamentarne.
NW: Proszę mi zdradzić tajemnicę: co powoduje, że poseł Bożenna Bukiewicz jest przez polityków z północnej części regionu tak bardzo diabolizowana ? W.S.: Nie mam najmniejszego pojęcia. Proszę o to zapytać polityków z północnej części regionu. Ale diabolizowana? To już przesada, albo żart. O facecie powiedzielibyśmy: skuteczny, twardy i zdecydowany. W polityce i na najwyższych stanowiskach jest już bardzo dużo, a będzie coraz więcej, skutecznych i silnych kobiet. Jeśli ktoś nie potrafi tego zaakceptować, to już jego problem. Uznaję wyłącznie merytoryczną i rzeczową krytykę. Takiej można poddać każdego.NW: Pan jej pewnie wiele zawdzięcza w polityce - taki skok: z Urzędu Marszałkowskiego do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, a potem miejsce na liście wyborczej ?W.S.: Jeśli Pan pyta komu w swoim życiu najwięcej zawdzięczam, to bezwątpienia swoim rodzicom, żonie i sobie. Uczciwość, szacunek dla innych, wykształcenie, kompetencje, ciężka praca, determinacja i konsekwencja to wartości, które zawsze były, są i będą cenione w mojej rodzinie i które staramy się wpoić naszej córce. Pracę zawodową zaczynałem jako starszy referent w Urzędzie Wojewódzkim w Zielonej Górze, następnie od utworzenia samorządu wojewódzkiego, kontynuowałem ja w Urzędzie Marszałkowskim, przechodząc kolejne szczeble, konsekwentnie, jeden po drugim - od starszego referenta po zastępcę dyrektora departamentu. Potem przyszedł czas na pracę w samorządzie miasta Żagań, gdzie przez blisko dwa lata pełniłem funkcję wiceburmistrza. Następnie przyjąłem propozycję ówczesnego Marszałka – Marcina Jabłońskiego i powróciłem do Urzędu Marszałkowskiego na stanowisko dyrektora departamentu, początkowo polityki regionalnej, a następnie Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego. Cieszę się, że moja praca znalazła uznania w oczach kolegów z PO, niemniej propozycję objęcia stanowiska wiceministra rozwoju regionalnego otrzymałem bezpośrednio od Minister Rozwoju Regionalnego - Elżbiety Bieńkowskiej. Później, przed ubiegłorocznymi wyborami, pojawiła się, uzasadniona i naturalna w mojej ocenie, propozycja startu w wyborach do Sejmu. Ósme miejsce na liście PO w wyborach do Sejmu - myślę, że ciężko na nie i na głosy wyborców zapracowałem. NW: Jest Pan postrzegany jako ten spośród parlamentarzystów, który nie uczestniczy w tej całej młócce zielonogórsko-gorzowskiej. Jak Pan to robi ?
W.S.: Wypada mi to uznać za komplement, który z dużą satysfakcją przyjmuję. Jednak raz jeszcze chciałbym podkreślić, że nie należy mylić i utożsamiać konkurencyjności z konfliktem, czy też dyskryminacją jednego miasta i środowiska przez drugie. To naturalne, że jednostki samorządu terytorialnego, myślę o wszystkich gminach, w tym o naszych miastach, w pewien sposób z sobą rywalizują i konkurują. I ma to miejsce nie tylko w administracyjnych granicach województw. Gminy konkurują między innymi o inwestorów, kapitał, siłę roboczą, o dofinansowanie różnych przedsięwzięć ze źródeł zewnętrznych. To naturalne, tak jak uczelnie konkurują o potencjalnych słuchaczy, sklepy o klientów, a ludzie o pracę. Jeśli w danym obszarze Zielona Góra lub Gorzów Wlkp. przegra konkurencję, na przykład o inwestora, z miastem spoza regionu – to potrafimy się z tym pogodzić. Ale jeśli konkurencja dotyczy bezpośrednio dwóch miast stołecznych w lubuskim, to sprawa jest jasna: ktoś za tym musi stać. Jeśli sąsiad ma lepszy samochód i powodzi mu się lepiej, to ktoś mu to dał? Być może pracuje siedem dni w tygodniu i nie osiem, a dziesięć godzin. Może warto to sprawdzić, zanim będziemy forować jakiekolwiek wyroki. Jeśli jednak ktoś, chce budować jakikolwiek kapitał, w tym polityczny, na krzewieniu antagonizmów gorzowsko-zielonogórskich jest to absolutnie zły pomysł. I to w wielu wymiarach od społecznego poprzez gospodarczy, polityczny, aż po wizerunkowy. Powiedzmy sobie jasno nasz region nie jest krajowym, a tym bardziej europejskim potentatem. Żmudnie staramy się budować nasze regionalne przewagi konkurencyjne. Uczciwie i z satysfakcją przyznać należy, iż są obszary, w których nam to coraz częściej wychodzi. Przed nami kolejne szanse. Ale nie koncentrujmy się na animozjach, nie generujmy ich tam gdzie ich nie ma. Wygrywajmy sprawy strategiczne dla regionu. Budujmy konkurencyjność regionu, konkurujmy wewnątrz regionu. Ale pamiętajmy, że konkurencja ma przysparzać wartości dodanych, ma sprzyjać wzrostowi.
NW: A może ktoś chce kogoś ograć, zabrać jakąś instytucję etc. ?
W.S.: Im szybciej porzucimy tę retorykę tym lepiej dla Lubuskiego. Zapewniam Pana, że ja osobiście nikomu niczego nie chcę zabierać. Tym bardziej nikogo nie chcę ogrywać.
NW: Może jednak Zarząd Województwa daje powody do ostrych reakcji i brak mu po prostu wyczucia - mieszkańcy Gorzowa są jednak impulsywni...
W.S.: Myśli Pan, że wszystkie firmy na przykład z kapitałem zagranicznym powinny być zlokalizowane tylko i wyłącznie w jakimś jednym polskim mieście, powiecie, czy też regionie, tylko dlatego, że jego mieszkańcy są impulsywni. Myśli Pan, że dziecko w szkole powinno otrzymywać piątki tylko dla tego, że jest impulsywne? O tym czy inwestor inwestuje tu, czy tam decyduje szereg obiektywnych przesłanek. O tym czy dziecko otrzymuje szóstki, piątki, czwórki czy trójki, decyduje jego przygotowanie do zajęć, zaangażowanie w zajęcia i wiedza? Myślę, że zadaniem wszystkich aktorów życia publicznego jest zadbanie o stworzenie obiektywnych, transparentnych kryteriów i mechanizmów. Przekierujmy energię i zapał towarzyszący sporom zielonogórsko-gorzowskim na rzeczywiste zdiagnozowanie problemu i w efekcie próbę jego rozwiązania.
NW: A sprawa Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy, przecież można było rozmawiać na forum, podobnie w kwestii słusznej skądinąd koncepcji przekształcenia gorzowskiego szpitala w spółkę... Można było prowadzić rozmowy, konsultacje, a tak wygląda to na owe "zawłaszczanie"...
W.S.: Zgoda! Rozmowa, dialog, budowanie konsensusu - to bezwzględnie ważne! Ale czy, to co się dzieje wokół tych kwestii nie jest właśnie procesem poszukiwania rozwiązań? Czy to pytanie zorientowane jest na poszukiwanie rozwiązań? Zbyt mocno koncentrujemy się na kwestiach „około” danej sprawy, często w ferworze dyskusji emocji zapominając i omijając sedno danego problemu.
NW: Jak to wygląda w Waszej codziennej współpracy jako parlamentarzystów PO - raczej nie patrzycie na siebie "z byka"... ?
Na nikogo nie patrzę z byka. Mam, i zawsze będę zabiegał o to aby mieć, dobre, bardzo dobre relacje z koleżankami i kolegami z PO, ale także innych formacji politycznych. Musimy mieć świadomość, że niejednokrotnie najlepsze, najkorzystniejsze rozwiązania rodzą się podczas gorących, pełnych emocji, ale tylko merytorycznych rozmów.
NW: A co z tym wojewodą? Było zaskoczenie ?
W.S.: Jak to w życiu, dla jednych coś jest zaskoczeniem, a dla innych nie.
NW: Gdyby prezydent Zielonej Góry był przez 10 lat sądzony, a nawet nieprawomocnie skazany, to współpracowałby Pan z nim, czy raczej trzymał dystans...
W.S.: Bardzo trudne i złożone pytanie. Pamiętać należy o mechanizmach państwa demokratycznego. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, poprzez wybory bezpośrednie, poddają się weryfikacji wyborców-mieszkańców. Z drugiej strony prawo dokładnie określa kto i w jakiej sytuacji funkcji tych pełnić nie może.
NW: Jak ocenić fakt, że gorzowscy parlamentarzyści unikają takiej współpracy ?
W.S.: A nie współpracują?
NW: Z jakim zwierzątkiem kojarzy się Panu Gorzów ?
W.S.: Gorzów to jedna ze stolic naszego województwa. Regionu, w którym się urodziłem i mieszkam, dla którego staram się jak najlepiej jak tylko potrafię pracować. I być może Pana zawiodę, ale Gorzów nie kojarzy mi się ze zwierzątkiem. Moje skojarzenia dotyczące Gorzowa to raczej: fajni ludzie (wiem bo z wieloma miałem okazję współpracować i się przyjaźnię), długie i dobre tradycje żużlowe no i oczywiście koszykówka kobiet.
NW: Dziękuję za rozmowę i stwierdzam, że nie tacy straszni ci politycy z Zielonej Góry...