Nepotyzm w regionie ma się całkiem dobrze. Co wybory jest odpowiednio pielęgnowany, delikatnie przycinany i podlewany kolejnym narybkiem partyjnych nominantów. On sam niejedno ma imię i nie każdy, kto otrzymał posadę dzięki swojej aktywności w partii, zasługuje od razu na potępienie. Partie wspierają tych, którzy będą sprzyjać ich rozwojowi, ale to nie jest powód do tego, by ludzi z legitymacjami odsądzać od czci i wiary. Najgorsi są ci, którzy nawet partię traktują instrumentalnie… a nas jak „barany”
Lista partyjnych nominacji i klasycznego nepotyzmu jest dłuższa. Rozpoczyna się w samorządach najniższych szczeblach, by rozwijać się aż po stanowiska najważniejsze. Nie wszyscy "partyjni" są źli, bo bywają i tacy, któzy są bardzo pracowici i bardzo kompetentni. Jeśli coś wiesz, to pisz: nawskros@gmail.com |
Obsadzanie publicznych stanowisk w województwie lubuskim przez działaczy Polskiego Stronnictwa Ludowego nie jest wyjątkiem. Podobnie postępują politycy Platformy Obywatelskiej, ale trudno się zgodzić z opinią zaprezentowaną przez eksposła Jana Kochanowskiego w "Tylko Gorzów", że zjawisko to pojawiło się - niczym efekt cieplarniany - dopiero w ostatnich kilku latach. Tak było od zawsze, przynajmniej od czasu, gdy obecni uczestnicy sceny politycznej dostrzegli, że polityka potrafi wykarmić całkiem sporą liczbę oddanych wasali. W regionie rządzi PO i PSL, ale aktów nepotyzmu i politycznej patologii szukać można również w partiach opozycyjnych – od SLD po Prawo i Sprawiedliwość. Jedno jest pewne - być może syn byłej wojewody, a dziś senator - wicedyrektor Stanisław Hatka z Urzędu Marszałkowskiego, podobnie jak syn Stanisława Kalemby (PSL) powie za kilka lat, gdy jego mama będzie zostawać marszałkiem, że wszystko zawdzięcza tylko sobie. Podobnie jak narzeczona syna byłego gorzowskiego senatora, która robi karierę w delegaturze tej samej instytucji, choć nikt nie wie, co robi. Fakty są takie, że beneficjentów podzielić można na kilka grup. Po pierwsze - to ci, którzy pełnią funkcje publiczne, ale ich kompetencje, wiedza i doświadczenie powodują, że pracę znajdą również poza polityką. Funkcje otrzymali dzięki politycznym koneksjom, lecz gdyby tych nie było, to i tak zawsze będą "na wierzchu". Mowa o wojewodzie Marcinie Jabłońskim, który z niejednego pieca jadł chleb - od administracji samorządowej po biznes, poprzez wicedyrektora PIH Tomasza Gierczaka (PO)ze świetnym wykształceniem na międzynarodowym uniwersytecie oraz doświadczeniem w zarządzaniu, a na Mirosławie Rawie (PiS)- byłym wicewojewodzie w rządzie AWS, a dziś radnym PiS i specjalistą w gorzowskiej Elektrociepłowni - kończąc. Oni piastują funkcje publiczne, ale wcale nie musieli, bo mają wiedzę i doświadczenie. Dokładnie jak platformerski wiceprezes Kostrzyńsko Słubickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej Roman Dziduch (PO)– otrzymał posadę dzięki partii, dobrze ją sprawuje, ale poradziłby sobie i bez partii. To duży komfort, bo tragedia zaczyna się dopiero wtedy, gdy funkcje publiczne - często niestety te ważne - otrzymują osoby, których jedyną zasługą jest wypełnienie partyjnej lub towarzyskiej deklaracji. Jeśli mówić o zgniliźnie życia publicznego oraz "dojeniu państwa", to najgorszymi osobnikami, którzy stanowią drugą grupę nepotyzmu są ci, którzy chcą się gdzieś załapać lub po prostu zapomnieli co to normalna praca. Ich podzielić można na karierowiczów oraz nieudaczników. Wśród tych pierwszych znajdziemy Jarosława Hayduka(PO) i Agnieszkę Jamrowską (PO), którzy z woli i tylko dzięki wsparciu liderki PO Bożenny Bukiewicz otrzymali niedawno posady w gorzowskim szpitalu. Ale w rządzącej regionem partii znaleźć możemy jeszcze wielu im podobnych: od Tomasza Hałasa (PO)– niemal siłą zrobionego członkiem zarządu województwa, a ostatnio ulokowanym w charakterze doradcy „od czegoś tam” przy wojewodzie, po Aleksandrę Sibińską – Strzelecką (PO)– od roku kierowniczkę delegatury Urzędu Marszałkowskiego. Tej ostatniej trzeba oddać, że radzi sobie bardzo dobrze i właściwie oskarżenia o nepotyzm przegrywają z jej umiejętnościami. Podręcznikowym przykładem nepotyzmu jest powierzenie funkcji szefa gorzowskiego oddziału Agencji Mienia Wojskowego Maciejowi Nawrockiemu (PO), który posadę zawdzięcza tylko i jedynie temu, że jako radny wojewódzki był swego czasu potrzebny do utrzymania w Sejmiku Wojewódzkim kruchej koalicji, a następnie wzmocnił swoją pozycję w strukturach PO w Powiecie Gorzowskim, co jest na rękę politykom z południa województwa. Do tej grupy zaliczyć można również świeżo upieczonego prezesa GRH Mariusza Domaradzkiego (SLD) - dostał posadę nie ze względu na doświadczenie lub dokonania, lecz z czysto politycznego rachunku. Sam nie ukrywa, że na jego miejscu „zgodziłby się każdy”. Gdyby nie polityka, to żadnych szans na bycie szefem Przychodni Kolejowej, a ostatnio wicedyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy, nie miałby Roman Rutkowski (PiS), podobnie zresztą jak jego partyjny kolega Robert Jałowy (PiS), który ulokował się w PIH-u. Przebił ich jednak były senator Władysław Dajczak (PiS), który po przegranych wyborach otrzymał posadę prezesa Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Strzelcach Krajeńskich. W tym powiecie to norma, a sztandarowym przykładem politycznego nepotyzmu był w przeszłości obecny burmistrz Dobiegniewa Leszek Waloch, swego czasu członek partii prawicowej, który dla posady w Zarządzie Drogowych Przejść Granicznych zapisał się… do SLD. Jeśli o tej partii mowa, to w Gorzowie przykładów politycznego nepotyzmu na lewicy jest ogrom: od prezesa GTBS Mariusza Guzendy (SLD), poprzez szefową USC Mirosławę Winnicką (SLD), a na prezes „Słowianki” Joannie Kasprzak – Perce(SLD) i jej podobnych kończąc. Zatrzymując się przy „Słowiance” nie ulega wątpliwości, że gdyby nie fakt iż jest szefem Biura Wojewody, to szefem Rady Nadzorczej w tej firmie nie zostałby na pewno Wojciech Woropaj, podobnie zresztą jak szefem Zakładu Wodociągów w Skwierzynie Henryk Maciej Woźniak. A przecież przypadków typowo partyjnych nominacji jest w regionie mnóstwo, choć oczywistym ich symbolem stał się ostatnio mąż szefowej PO Mirosław Bukiewicz. Najlepsi są oczywiście ludowcy, którzy na „na publicznym” usadowili cały swój Zarząd Wojewódzki (Jan Andrykiewicz- Radio Zachód, Jolanta Fedak- KSSSE, Anna Urbaniak- OHP, Michał Stosik –WFOŚiGW, Artur Malec – KSSSE, Romuald Gawlik – ARR), a także zasłużonych działaczy: Elżbietę Kwaśniewicz (dyrektor ARiMR), Romana Końca (wicedyrektor ANR) czy Jerzego Krzyżanowskiego (dyrektor ZUS). Analiza mniej ważnych urzędów – a jest ich pod kuratelą wojewody lubuskiego, marszałka oraz starostów i burmistrzów kilkadziesiąt – pokazuje, że wielu tam określonych partyjnie byłych wójtów, burmistrzów lub radnych. Swoim można dać zarobić dosłownie wszędzie – od komunalnej spółki, przez miejscowy ośrodek sportu, a na nadleśnictwie kończąc. Jeśli to nie wyjdzie, to zawsze można podpisać umowę zlecenie… na doradztwo, na przygotowanie publikacji lub konsultowanie czegoś tam. Nie wszystkie partyjne nominacje są złe, ale jeśli ktoś nie pracował nigdy w prywatnej firmie, zapomniał jak to jest być ocenianym tylko za wyniki, a kolejną pracę otrzymuje bo ktoś, gdzieś i coś - to jest to granda. Najciekawsze, że o posady do polityków zwracają się również dziennikarze, którzy szukają zatrudnienia dla siebie lub rodzin, a wtedy układ się konserwuje. I jest zakonserwowany...