Nieskaziletny, zawsze przeciw korupcji i nadużyciom w sporcie. Wszyscy dookoła są źli, ale na szczęście jest on - "W czepku urodzony". Taki obraz swojej osoby kreuje w dzisiejszym wywiadzie dla "Gazety Lubuskiej" były prezes "Stali Gorzów".
Można odnieść wrażenie, że to nie ten sam Władysław Komarnicki, ale gołym okiem widać, że świadomie - zapewne w wyniku mądrych podpowiedzi - próbuje zmienić wizerunek, a wszystko ze względu na aspiracje polityczne. Dotychczas postrzegany był jako część tzw. "układu", który rządzi w Gorzowie obszarem gospodarczym, a dla którego sport i zaangazowanie w działalność klubu żużlowego była jedynie płaszczyzną autopromocji. Wybory do Senatu RP pokazały, że sam żużel nie wystarczy, a Komarnickiemu mocno ciąży wizerunek wlekącej się od lat afery budowlanej. Choć sam nie ma z nią nic wspólnego, to fraternizowanie się z decydentami spowodowało, że przez większość - pewnie niesłusznie - wrzucany jest do tego samego worka. "Najgorzej, jak do sportu idzie człowiek, który nie ma środków do życia. W mętnej wodzie najszybciej wyławia się pieniądze" - mocno konstatuje w rozmowie z dziennikarzem były prezes "Stali", który chwilę potem wali już z grubej rury: "Przez pięć lat dyskretnie usuwałem różnych złodziei z klubu". Kreując się na jedynego sprawiedliwego i dając tym samym do zrozumienia, że polski wymiar sprawiedliwości działa w sposób "haniebny" i "żenujący". Trudno odmówić mu racji, bo od kilku miesięcy w gorzowskim sądzie toczy się rozprawa o korupcję, gdzie oskarżonym jest jego poprzednik, ale też bliski wspólpracownik jego przyjaciela... prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka. Nie przeszkodziło to Komarnickiemu w odpaleniu rakiety w kierunku radnego i adwokata Jerzego Synowca, który od wielu lat powtarza, że, Komarnicki nie dołożył do gorzowskiego żużla nawet złotówki z własnej kieszeni. "Ja usuwałem różnych złodzieiz klubu, a gdy to robiłem pan Synowiec napisał, że wyrzuciłem ostatnią gorzowskość z klubu" - konstatuje Władysław Komarnicki, który dalej zachwala...głównie siebie: "Gdybym potraktował Stal lajtowo i po łepkach, skończyłoby się to kompletnym upadkiem żużla w Gorzowie(...). do sportu trzeba podchodzić w sposób odpowiedzialny". Reszta wywiadu, to już opowieści o walce "człowieka w czepku" z ogromnymi układami, które tworzą i kreują w polskim żużlu "miernoty". "Mam prawo być zmęczony, ale najbardziej przygniata mnie przypadkowość ludzi, ktorzy są w żużlu" - stwierdził. Tak więc nie wsytarczy już nazywać senatora Roberta Dowhana "nieodpowiedzialnym młokosem", senator Heleny Hatki osobą bez dokonań, która wisi na pasku partii czy wreszcie wszystkich innych, którym udało się to, co nie udało się jemu. Po odsłonie "Władek odnowiciel żużla" - ktora nie dała mandatu do Senatu, nastąpił etap "Władek wszystko wiem" - co to negocjował, strofował, komentował wydarzenia publiczne, a nawet "nie zgadzał się z prezydentem Gorzowa" - wszystko dla ukochanych wyborców z Gorzowa. Teraz jesteśmy świadkami odsłony najbardziej komicznej: "Władek ręce sprawiedliwości". Można oczywiście nie zgadzać się z byłym prezesem Stali, ale trudno odmówić mu dobrego samopoczucia oraz pewności siebie. Posiada tę umiejętność, że jak do garnka autopromocji doda źdźbło bezinteresowności, garść lizusostwa, ciężarówkę megalomanii oraz wywar z resztek zdrowego rozsądku, to...pociechy jest na cały weekend.