Geneza afery budowlanej sięga momentu w którym brat przyszłego premiera chciał unieważnić przetarg na budowę „Słowianki”. Politycy kontestują cenne inicjatywy tylko dlatego, aby być na fali wśród liderów partii. Niestety – kultura polityczna w mieście nad Wartą daleko odbiega od tej za oceanem…
Rozmowa z TADEUSZEM JĘDRZEJCZAKIEM, Prezydentem Gorzowa Wielkopolskiego.
![]() |
Prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak - jego sukcesy mówią same za siebie. |
Nad Wartą: Zacznijmy od górnego „c”. Dziś rano media cytowały niedoszłego prezydenta USA, który gratulował zwycięzcy i zapewniał, że będzie się za niego modlił, by dobrze kierował Ameryką.Zazdrości pan amerykańskim politykom takiej kultury politycznej, gdzie na zwycięzcę nie szuka się haka, ale życzy mu się jak najlepiej ?
Tadeusz Jędrzejczak: Zawsze trzeba dobrze życzyć krajowi, miastu i wszystkim ludziom. Niestety w Polsce jest inaczej, bo tutaj liczy się to, kto będzie krzyczał i życzył miastu jak najgorzej. Nie mam sobie nic do zarzucenia, bo po kolejnych wyborach, choć byłem ich zwycięzcą, dziękowałem wszystkim kandydatom za udział w kampanii osobiście. Powiem więcej – w przypadku pani Sibińskiej pojechałem w tym celu nawet do Witnicy, a poseł Rafalską odwiedziłem w jej biurze.
NW.: Nie chwalili się…
T.J.: Wcale się nie dziwię, ale ja mam taki styl i charakter. Gdy opada kampanijny kurz, to nadchodzi czas na pracę. Teraz jest niestety inaczej, bo jest w mieście kategoria ludzi, którzy uważają, że im gorzej, tym lepiej.
NW.: To zejdźmy do ich poziomu …
T.J.: …Nie, jak tak nisko nie potrafię.
NW.: Więc postaram się sprowokować. Ograł Pan Prezydent gorzowską Platformę Obywatelską, bo kiedy jej przedstawiciele opowiadają, że mogą naciskać na wiceministra ochrony środowiska, by ze względu na Pana coś zablokował, to do Gorzowa przyjeżdża marszałek Polak i ogłasza partnerstwo, przekazując pieniądze na Zakanale.
T.J.: Procedury trwały już dwa lata, a miasto z władzami wojewódzkimi są w tym projekcie partnerami, gdzie wspólnie włożyliśmy w ten projekt ponad 3 miliony. Dla mnie to oczywiste, że są rzeczy które trzeba realizować, aby w tym regionie coś się działo.
NW.: To ograł ich pan czy nie ?
T.J.: Nie, bo na szczęście w Polsce są procedury i one są najważniejsze. Naciski polityczne i konferencje prasowe na temat tego, co dzięki komuś powstanie, są nieuprawnione. Ja zresztą powiem tak: jestem przeciwnikiem jakiegokolwiek załatwiactwa. Po to są określone procedury, które prawnie w Polsce obowiązują – od ustawy o zamówieniach publicznych po szereg innych przepisów - aby je wykonywać. Jeśli spełni się wymogi, to dopiero można taki konkurs wygrać. Jeśli ktoś myśli, że jak był w ministerstwie, coś mu tam powiedziano i będzie to zrobione, to jest w błędzie. To jest możliwe, ale tylko wtedy, gdy mówimy o rezerwach celowych z ministerstw. My oczywiście z nich korzystamy.
NW.: Ale ludzie łykają te polityczne bajeczki, że poseł lub senator załatwił to lub tamto, a zatem to jego wyłączny sukces.
T.J.: To nie tak i to nawet w relacjach regionalnych. Chcę powiedzieć, że nie jesteśmy w czymś pomijani, bo pozyskiwanie środków unijnych wiąże się z realizacją skomplikowanych procedur i na szczęście nie zależy to od tego czy tamtego urzędnika. Dla przykładu - z Lubuskiego Regionalnego Programu Operacyjnego można realizować tylko to, na co są pieniądze, a opowiadanie bzdur przez gorzowskich polityków i dziennikarzy, że gdyby prezydent się wysilił to wziąłby pieniądze na tramwaje, świadczy to o tym, że oni nawet nie wiedzą, co w tych projektach jest. Oczywiście zawsze chcą się ogrzać przy sukcesie, zapraszają jakiegoś ministra, on kiwa głową, ale na szczęście w Polsce są procedury.
NW.: To inaczej – gdyby gorzowscy politycy rządzącej krajem i regionem partii nie kalkulowali jedynie według klucza politycznego, to w Gorzowie mogłoby się wydarzyć jeszcze więcej dobrych rzeczy ?
T.J.: Oczywiście , że tak. Platforma popełniła dwa podstawowe błędy. Pierwszy – to zacietrzewienie się zaraz po wyborach w 2006 roku i prowadzenie dziwnej polityki rozbijania budżetu miasta. A drugi – to problem niemal wszystkich rad w Polsce, że oni nie czytają dokumentów, które otrzymują.
NW.: Słyszałem, słyszałem. W Radiu Gorzów pojechał Pan po radnych, że „nie czytają uzasadnień uchwał i nie słuchają Skarbnika”. Aż tak źle ?
T.J.: Bardzo często tak właśnie jest. Nie chcą tego czytać i potem jest tak jak ze spółką inwestycyjną. Nie czytali i nie wiedzieli, że to korzyść dla miasta, które miałoby w niej sto procent udziałów, a każdy klub polityczny swojego przedstawiciela w radzie nadzorczej. Nikt tego nie czytał, a więc jedni pobiegli do pana Korolewicza zapytać, co z tym zrobić, a drudzy zaczęli opowiadać banialuki o korupcji w mieście.
NW.: Mimo to lider największego klubu w Radzie Miasta Robert Surowiec mówi, że jest Pan autentycznym liderem, choć na boku narzeka, że pochwały idą tylko w jedną stronę. Nie ma za co radnych chwalić ?
T.J.: Wielokrotnie powtarzam o roli i współpracy z radnymi. Niestety radni nie chcą uznać tego, że prezydent jest tylko jeden, bo taka jest formuła prawna. Z nimi jest jeden problem – oni nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Mam do radnych pretensje, że to co jest szansą dla miasta, mówię o rzeczach dużych jak powołanie spółki inwestycyjnej, było przez nich negowane i to nie dlatego, że były zarzuty merytoryczne, ale z powodów politycznych. Na jednym ze spotkań pan Surowiec zaproponował nawet, aby ul. Kostrzyńską budować w ramach koncesji budowlanej, co miałoby taki skutek, że byłaby to droga płatna.
NW.: A może problemem jest to z kim trzeba współpracować. Przyzna Pan, że od 20 lat w gorzowskim samorządzie kręci się karuzela tych samych nazwisk: Surmacz, Rawa, Marcinkiewicz, Kochanowski i jeśli się coś zmienia, to najwyżej ojciec z synem, teść z zięciem…
T.J.:… spokojnie, już wkrótce pojawią się również wnuki.
NW.: Wtedy będzie trudniej, bo w radzie będzie tylko pięć tych samych nazwisk…
T.J.: To świadczy o słabości partii politycznych i dlatego powołaliśmy „Nadzieję dla Gorzowa” w której są ludzie, którzy mogą obrócić się za siebie i będą dumni z ostatnich dwudziestu lat pracy zawodowej: biznesowej, administracyjnej, prawnej czy sportowej. Inni radni mają z tym problem, bo partie ugrzęzły w skali krajowej, regionalnej i lokalnej w grupie tych samych nazwisk. Co zabija demokrację w Polsce ? To iż nie pracuje się dla dobra wspólnego, lecz po to, aby dobrze ustawić się w partii i dostać dobre miejsce na liście wyborczej. Potem przychodzą do rady i mają w nosie interes regionu, powiatu czy miasta, bo liczy się wola partii.
NW.: Tu pojawiają się dziennikarze, którzy od kilkunastu lat przepytują tych samych polityków, którzy jak zwykle nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Jest pan w życiu publicznym od wielu lat – kiedy było z nimi lepiej: kiedyś czy dzisiaj ?
T.J.: Teraz jest inaczej, bo to media same kreują rzeczywistość o którą pytają regionalnych polityków. Problem polega na tym, że w takich sytuacjach kreuje się temat, bierze się te same osoby do odpytania, a one – choć za nic nie odpowiadają – wypowiadają się i mądrzą.
NW.: Ale tak osobiście – musi boleć, gdy jedzie Pan samochodem, widzi odmieniony Gorzów i efekty swojej pracy - wiele ważnych inwestycji, które udało się zrealizować - a mimo to, odżegnuje się Prezydenta od czci i wiary, przypinając mało przyjemne łatki…
T.J.: Jest wiele powodów tej sytuacji. Ja odgoniłem z urzędu i stanowisk bardzo wiele osób, które się nie nadawały się do pracy dla miasta, bo nie dawały gwarancji solidnej, dobrej i uczciwej pracy. Jest też grupa wrogów, która uważa, że na krytyce mojej osoby zbije kapitał polityczny. Są też ci, którzy kształtują media i opowiadają nieprawdziwe historie, a ludzie w niestety wierzą. U nas jest tak, że jak się powie coś w radiu lub napisze w Internecie, to jest to prawdą.
NW.: Kilka dni temu wrócił Pan z Białorusi. Ciekawy jestem, czy zastanawiał się Pan przy tym nad polskim wymiarem sprawiedliwości. Wielu uważa, że jest Pan jaskrawym przykładem jego największych wynaturzeń – przez ponad 10 lat szuka się na urzędującego Prezydenta Miasta bata i argumentów, aby udowodnić tezę jakiegoś prokuratora …
T.J.: To jest zasada stalinowskiego prokuratora Andrzeja Wyszyńskiego, który ogłosił wiele lat temu: „Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf”. Jak nie można znaleźć paragrafu, to realizuje się koncepcję niekompetentnego biegłego, który napisze to, co będzie od niego chciała prokuratura. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że zeznania merytoryczne zostały odrzucone, bo podobno były zbyt obszerne i szczegółowe. Jeśli tak ma wyglądać proces, że przez 2 lata pani prokurator nie zadał jednego pytania, bo nie miała nic do powiedzenia, a sędzia odrzucił wnioski o innych biegłych i poprzestał na pani, która na niczym się nie zna, to ten sposób funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości jest chory. Ja szanuję sędziów, którzy nie zgadzają się z takim postępowaniem prokuratury.
NW.: To zapytam bardzo osobiście: Pan Prezydent śpi spokojnie ?
T.J.: Nie, oczywiście nie śpię spokojnie od 8 lat. Od czasu, gdy przyszło po mnie do domu ABW, ale z informacją, że chcą mnie zawieźć na przesłuchanie do prokuratora, a okazało się, że intencje były inne. Na drugi dzień nie wiedzieli nawet co ze mną zrobić, a prokurator poinformował mnie o wniosku w sprawie mojego aresztowania, gdy czyścił sobie buty. Zostałem aresztowany, a uzasadnienie było takie, że mogę mataczyć i byłem wielokrotnie karany, co oczywiście było kompletną bzdurą. Tu nie chodziło o sprawiedliwość.
NW.: To na koniec. Był w Gorzowie jakiś układ, czy go nie było ? Oficjalnie mieszkańcy Gorzowa dowiedzieli się o dziwnych „dealach” z nagrań z Pana gabinetu w 2000 roku, gdy Arkadiusz Marcinkiewicz – radny i brat późniejszego premiera, namawiał Pana do tego i owego, a Pan się na jego niecne plany nie zgadzał ?
T.J.: Marcinkiewicz przyszedł do mnie jako wiceszef Rady Miasta zaraz po zakończeniu procedury przetargowej na budowę dzisiejszej „Słowianki” i zażądał ode mnie zmiany wyniku przetargu. Chciał, abym zmienił wyniki przetargu – do czego miałem prawo – na ofertę firmy Interbud-West i PBI, które złożyły razem nieprawną ofertę. Marcinkiewicz chciał, abyśmy zmienili wyniki komisji przetargowej, a ja się na to nie zgodziłem. Wtedy zrobiła się ogromna awantura ze słynnymi „kangurami” i wylotem do Sydney. Potem był wniosek o moje odwołanie i zaczęła się cała ta afera budowlana.