Co najmniej dwie sytuacje i dwie wypowiedzi dyskwalifikują byłego
wiceministra, a dziś przewodniczącego samorządowej Komisji Rewizyjnej jako
osobę wiarygodną w „Aferze Surmacza”
- bez względu na finał prokuratorskiego postępowania „w sprawie”. Gdyby takich samych miar jak względem innych, używał
względem siebie - cała sprawa nie powinna wywoływać żadnych emocji, a on sam
czekałby na zakończenie prokuratorskiego dochodzenia jako zwykły radny i szef
partyjnego klubu…
„Nie mogę w tym miejscu podać pełnej argumentacji” – pisze przebywający
w angielskim Edynburgu były wiceminister, a dzisiaj gorzowski samorządowiec
Prawa i Sprawiedliwości Marek Surmacz.
Nie wiadomo czy poprosi – wzorem jego politycznego odpowiednika z Rosji Borisa Bieriezowskiego – o azyl, ale
gdyby tak się stało, to ma spore szanse nie tylko na to. Po pierwsze – pomocny może
być jego były szef, a jeszcze niedawno członek Rady Dyrektorów EBOiR i doradca
Goldman Sachs Kazimierz Marcinkiewicz.
Po drugie – nie dysponuje majątkiem, wiedzą i pozycją, by ktokolwiek z Rady
Miasta (Robert Surowiec, Jakub Derech-Krzycki i Marcin Kurczyna), a nawet przebywający
w Brukseli prezydent Tadeusz Jędrzejczak,
chcieli go otruć polonem, jak miało to miejsce w przypadku Bieriezowskiego. Więcej
– po upublicznieniu „Afery Surmacza”, jego wypowiedzi i zachowania są lepsze
niż skuteczność radioaktywnego polonu. „Fakty,
które zostały potwierdzone w interpelacji i odpowiedzi prezydenta są
wystarczające, by usunąć go z funkcji przewodniczącego Komisji Rewizyjnej” –
słusznie uważa były poseł i wiceprzewodniczący lubuskiej lewicy Jakub Derech-Krzycki, który w całej
swojej karierze oglądał już wiele „wolt” byłego funkcjonariusza Milicji
Obywatelskiej, a dziś hobbystycznie zajętego antykomunisty. „Pan Surmacz od początku kluczy i kłamie, a
na Konwencie Rady odmówił złożenie wyjaśnień i woli tworzyć inne fakty, spiski
oraz ataki na swoją osobę” – dodaje lider lewicy. Nie było w historii zakłamania,
które można by udowodnić łatwiej niż to, które zaserwował opinii publicznej
polityk partii Jarosława Kaczyńskiego.
„Jak każdy obywatel mam prawo do obrony i
materiał przedstawię prokuraturze. Chciałbym podkreślić, że postępowanie nie
jest prowadzone przeciwko Markowi Surmaczowi” – pisze z Edynburga
ekswiceminister, który nie dalej jak kilka miesięcy temu, podczas posiedzenia jednej
z komisji na temat Miejskiego Domu Kultury, pod adresem wiceprzewodniczącej
Komisji Oświaty i Wychowania Izabeli
Szafrańskiej–Słupeckiej wypowiedział słowa, które dziś powinien przeczytać
kilkakrotnie: „Pani Słupecka-Szafrańska
nie powinna się w ogóle odzywać. Przypomnijmy: jej syn prowadzi firmę Roy
Sound, która nagłaśnia amfiteatr. Już wcześniej apelowałem do radnych, żeby ta
pani nie była przewodniczącą żadnej komisji”. Po czym dodał konstatację
kardynalną: „Póki jej sprawa się nie
wyjaśni”. To jednak nic, bo w tekście red. Piotra Żytnickiego z 25 lutego 2008 roku w „Gazecie Wyborczej”
znaleźć można cytat jeszcze bardziej pikantny, po którym M. Surmacz powinien
prosić nie o azyl polityczny, ale wybaczenie swojego cynizmu. „Do zwieszenia
członkostwa powinno pchać nie tylko postawienie zarzutów, ale nawet samo
podejrzenie niegodnego występku. Dzisiaj partie tego nie rozumieją” – mówił wówczas
M. Surmacz. Pismo o wszczęciu postępowania „w sprawie” nie pozostawia
wątpliwości: „Prokuratura wszczęła
śledztwo pod nr V Ds. 44/13 w sprawie
wyzyskania przez Marka Surmacza błędu(…) i wyłudzenia w warunkach czynu
ciągłego (…) kwoty 23 395,69 zł”. Czy koledzy i koleżanki z Prawa i
Sprawiedliwości: poseł Elżbieta Rafalska
– aktywna w sprawie R. Surowca, Roman
Sondej – tudzież znany z Raportu NIK oraz inflacji czyszczarek do butów w
Kuratorium Oświaty oraz główny ciepłownik miasta Mirosław Rawa – nie powinni poprosić swojego kolegi oraz "bożyszcze", by
dostosował się do standardów, które sam określił ? Politycy mają możliwość
pokazania, że nie są hipokrytami i wszystko jest w ich oraz dziennikarzy
rękach. Oczywiście, miłego redaktora z Ruchu Odbudowy Polski, a dziś z Radia
Gorzów ,wykluczamy z tej konkurencji…