Atutem nowych
władz regionalnych Platformy Obywatelskiej są niezmącone myśleniem twarze, moralność,
której nie zagłuszyły odgłosy wyrzutów sumienia oraz wizja przyszłości
siegająca własnego tyłka. Celem Jabłońskiego było wyrwanie partii z letargu i bierności,
ale Bukiewicz zafundowała mu wiadro zimnej wody. W kurnikach to standard, że
gdy kury same nie latają, to orła nie zaakceptują. A kura jak to kura, można
jej sikać na głowę, a i tak cieszy się jak głupia…
Partia niezasłużenie uzyskująca w regionie lubuskim
najwyższe poparcie w skali kraju, zmarnowała właśnie swój potencjał i
autorytet. Przykład wyborów na Dolnym Śląsku, gdzie wszystko odbywa się
transparentnie i z zachowaniem standardów, to dowód na to iż ochroniarzy i
pomagierów wątpliwej moralności potrzebują tylko krętacze. Teoretycznie
poniedziałkowe wybory kończą nowy i ważny etap w życiu wiceministra Marcina Jabłońskiego. Nic bardziej
błędnego – chociaż mi akurat jest on „ani
brat ani swat”. Uważam jednak, że w ostatnich tygodniach stał się politykiem
kompletnym. Takim, który ma pazur i jak trzeba, to potrafi go użyć. A przecież
dotychczas znaliśmy go innym – kompetentny, merytoryczny i z bogatym
doświadczeniem, ale jednak bez politycznej ikry oraz woli walki. W ten sposób
powstał obraz M. Jabłońskiego jako osoby niewybieralnej, co z lubością
podkreślały jego antagonistki: przewodnicząca Bożenna Bukiewicz oraz marszałek Elżbieta Polak. „Złośliwi
twierdzą, że jest niewybieralny, a przecież lider musi ciągnąć listy” –
mówiła poseł Bukiewicz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Zjazd pokazał coś
innego, a sama kampania spowodowała, że były marszałek i wojewoda politycznie
dojrzał i wydoroślał: wie iż w polityce nic nie jest stałe i pewne, deklaracje
poparcia znaczą tyle co strategia rozwoju lotniska w Babimoście, a przyjaźń i
lojalność – co pokazał przykład parlamentarzystów: Waldemara Sługockiego i Heleny
Hatki – są w działalności publicznej jak wyznanie miłości przez panią
lekkich obyczajów. „Każdy lider ma
swojego Brutusa i pojawia się on w najmniej spodziewanym momencie” – uważa
były premier i lider SLD Leszek Miller.
W tym kontekście, nie było powodu, aby ktoś taki nie pojawił się także za
plecami M. Jabłońskiego, a poseł Sługocki i ekscentryczna senator H.Hatka
nadawali się do tego doskonale. Ta ostatnia pokazała kim jest w rzeczywistości
i co mysli o subregionie w którym jeszcze – zanim mieszkańcy Lipek Wielkich
słusznie ją wygonią – zamieszkuje. „Zależy
mi na tym, aby Północ miała swoją szansę, ale za akceptacją Południa
oczywiście” – to tylko jedna z oświeconych konstatacji „Talibki z Lipek
Wielkich”. Przegrana Jabłońskiego w wyborach o przywództwo partii to nic
strasznego, nawet jeśli on sam zostanie po odejściu z rządu zmarginalizowany.
Paradoksalnie, może to być dla niego wygrana, ale pod jednym wszakże warunkiem:
nie wróci na dawne pozycje niedostępnego gościa, amatora eleganckich piór
wiecznych, australijskiego Winbledon’u, elitarnego jazzu i traktowania zwykłych
działaczy z góry i z dystansem. „Marcin
poczuł partię” – mówił mi na dzień przed wyborami jeden z ważnych
polityków. Partia się policzyła, a to oznacza iż dla Bukiewicz zegar
bije na heideggerowski „byt ku śmierci”
– w przenośni i dosłownie: lata płyną, liście spadają, konary usychają, wygrana
w wyborach do Parlamentu Europejskiego ma być powtórzeniem niemożliwego, a
posad do rozdania dla wiernych działaczy będzie nie więcej, ale mniej. To
jasne, że po wygranej z Jabłońskim, nowa przewodnicząca może i ma prawo zrobić
wszystko: doprowadzić do zmiany wojewody, wyciąć stronników wiceministra z
partyjnych organów, a nawet nie wystawić go na jakiejkolwiek liście wyborczej.
Nie łudźmy się – Jabłoński zrobiłby to samo. Pozostaje jednak niesmak
jakościowy, bo jest różnica pomiędzy jakością otoczenia obu kandydatów, a
odpoczywający w latach 90-ych w obiektach wcale nie sanatoryjnych Leszek Turczyniak, ambitny i zdolny
organizacyjnie, lecz raczej mało lotny intelektualnie Maciej Nawrocki oraz toporny i niezmącony myśleniem Tomasz Możejko, to jednak osoby
nieporównywalne do jakości i poziomu byłego wicemarszałka Tomasza Gierczaka, byłego szefa Gabinetu Komendanta Głównego
Policji Wiesława Ciepieli oraz
byłego posła Bogdana Bojko. Oboje
kandydaci mieli swoich „rozprowadzających”
i wygrał „generał” Możejko, a w
polityczną odstawkę idzie „generał”
Gierczak. Może analogie trochę na wyrost, ale pierwszy metodami działania
przypomina Karola Świerczewskiego i Michaiła Tuchaczewskiego, a drugiemu ze względu na ideowość bliżej
jednak do Władysława Andersa i Władysława Sikorskiego. Osobiście
uważam, ze Jabłoński i tak wygrał, bo z kompetentnego, ale nie rozumiejącego
życia partyjnego dygnitarza, stał się politykiem z krwi i kości. Jeszcze dwa
miesiące temu nikt nie dawał mu więcej niż 40 procent szans, a przegrał
zaledwie 8 głosami i nawet to nie jest jeszcze oczywiste, a spore znaczenie dla
ich zaskarżenia będzie miał wynik na Dolnym Śląsku. Inaczej mówiąc – od 1998
roku Jabłoński zawsze jest po właściwej stronie, ale polityka partyjna jakoś go
nie znajduje…
ROBERT BAGIŃSKI