Politycy
dyskutują o akademickości miasto dopiero wtedy, gdy zbliżają się wybory lub
pracuję nad budżetem miasta. Sami najchętniej wysyłają swoje dzieci na studia do innych ośrodków. Tymczasem wyborów było już w mieście wiele, budżetów jeszcze
więcej, a dyskusja o akademickości trwa do dzisiaj. Profesor i społecznik zarzuca liderowi „Tylko
Gorzów”, że pogłębia błędne stereotypy o młodzieży, zamiast dawać twarde
odpowiedzi na ważne dla młodych pytania …
Wraca temat akademickiego Gorzowa. Zauważyłem, że publiczna dyskusja
nasila się w miesiącach uchwalania budżetu miasta, a szczególnie w latach
wyborów samorządowych. Redaktor Zbigniew
Borek wyliczył, że dyskusja w takim „cyklu wyborczym” toczy się już od 15
lat. W tym czasie - z jednej strony mamy spory sukces PWSZ, bo ciągle powiększa
bazę materialną i kadrową, a z drugiej -
zniknięcie jednej niepublicznej uczelni i słaba kondycja drugiej oraz poważne
zagrożenie jednostki z największym dorobkiem naukowym – Zamiejscowego Wydziału Kultury Fizycznej.
Okres świąteczny, to czas spotkań oraz rozmów
w gronie rodzinnym i choć mało kto lubi w świta rozmawiać o pracy, to nie udało
mi się uciec od pytań w stylu: „Co słychać na uczelni w Gorzowie?”. Byli
studenci i współpracownicy pytają o to z grzeczności, z powodów
sentymentalnych, a czasem sondują, czy warto polecić studiowanie w Gorzowie
swoim dzieciom lub ich znajomym. Znaleźć prostą odpowiedź nie jest łatwo, tym bardziej,
że nawet poczucie lokalnego patriotyzmu nie pomaga w sformułowaniu
entuzjastycznej odpowiedzi. Jaka jest
zatem kondycja akademicka Gorzowa? Z
każdego punktu widzenia ocena będzie inna.
O miejscu w rankingach szkół wyższych decyduje
najczęściej kilka czynników. Przede wszystkim jakość i ilość kadry naukowej. Ponadto,
osiągnięcia naukowe uczelni wartościowane ilością i jakością publikacji, stan
bazy do zajęć ze studentami oraz ocena środowiska gospodarczego wyznaczana
przydatnością absolwentów dla lokalnego rynku pracy. Krótko mówiąc - ocenie
podlega „kapitał intelektualny”.
Niestety jest to pojęcie mało precyzyjne nawet dla nauk o organizacji i
zarządzaniu.
Więc przejdźmy do mojej oceny, choć mam świadomość, że będzie ona fragmentaryczna
i subiektywna. Pierwsza obserwacja, to pojawiające się u niektórych
komentatorów życia społecznego poczucie prowincjonalności. Od dawna powtarzam,
że „prowincja” to nie miejsce a ludzie. Jacek
Bachalski w felietonie „Miasto na
wymarciu?” nakreślił taki obraz: „Studentów
coraz mniej, a ci którzy już się tutaj uczą – po południu wracają do swoich
domów poza Gorzów.” Jest to obserwacja dosyć trafna, ale różnimy się chyba
co do diagnozy przyczyn tego zjawiska. Pracowałem ze studentami w Gorzowie, teraz na Uniwersytecie
Zielonogórskim, a przy okazji staży zetknąłem się ze studentami w Niemczech,
Słowacji, Rosji, Białorusi. Wszędzie zjawisko było podobne – wybór studiów to
przede wszystkim decyzja ekonomiczna. W każdym środowisku zawodowym i
społecznym istnieje pewna grupa stanowiąca jej elitę, obojętnie kogo przyjmiemy
jako przykład – nauczycieli, lekarzy, robotników, polityków czy radnych. Jednym
z wyznaczników przynależności do elity danej grupy zawodowej jest możliwość
zapewnienia następnemu pokoleniu edukacji na możliwie najwyższym poziomie. Musi
to być poziom przewyższający ich własny. Rozejrzyjmy się dookoła - wśród gorzowskich elit zawodowych próżno
szukać tych, którzy marzą o karierze studenckiej swoich dzieci w mieście, które
jest przecież miejscem sukcesu zawodowego lub społecznego rodziców. Nie
doszukuję się zatem w zjawisku wyludniania się miasta wieczorami niczego
nadzwyczajnego, bo jest to proces naturalny. Tych studentów po prostu nie stać
ekonomicznie na korzystanie z dobrodziejstw życia kulturalnego.
Szacuje się, że
dysproporcja w poziomie wykształcenia i w statusie materialnym, pomiędzy mieszkańcami dużych miast a środowiskami
małych miasteczek i wsi, jest sześciokrotna. Co zatem zrobić? Odpowiedź jest
prosta – niwelować dysproporcje społeczne. Jak? Poprzez inwestowanie w
akademicki potencjał intelektualny. Najpierw trzeba zrozumieć, że gorzowskie
uczelnie w przeważającej masie są miejscem studiowania dla mniej zamożnych i
dzieje się tak z powodów, które wcześniej wyjaśniałem. Stąd w powszechnej
opinii publicznej naturalna presja na tworzenie kierunków studiów dających
„konkretny zawód”. Studiowanie, zdobywanie wykształcenia na kierunkach takich
jak filologia, socjologia czy marketing jest uważane za fanaberię wyobraźni
młodych ludzi. Próżno tłumaczyć, że w współczesnym świecie wykształcenie jest
wartością samą w sobie, że rozwój intelektualny studenta spełnia się przez
kontakt z środowiskiem akademickim. Przeważa stereotypowy pogląd, że ukończenie
studiów musi równać się z „przyznaniem”
komuś pracy w formie etatu. Mimo absurdalności zjawiska, to istnieje
niestety naiwne oczekiwanie, że jeśli ktoś ukończył filozofię, to burmistrz lub
wójt, powinien stworzyć stanowisko
naczelnego filozofa gminy.
Jacek Bachalski, mimo dobrych intencji poruszenia gorzowskiego środowiska
politycznego i samorządowego do efektywniejszej pracy, pogłębia błędny stereotyp.
Bo niby bo po co chodzi do maturzystów i zadaje im pytanie: „Co zrobisz po
studiach? Wrócisz tu?”, a potem utyskuje jakie to mamy konsumpcyjnie nastawione
młode pokolenie. Domyślam się, że w ich oczach rysuje się jako ten, który nie
ma pomysłu na życie w Gorzowie i pyta retorycznie o to maturzystów. Jako osoba
prywatna, społecznik może sobie na taki luks pozwolić, choć naturalnie to
maturzyści powinni zadawać pytanie: „Jak żyć w Gorzowie panie senatorze ?”. Mnie
studenci nie pozwalają na takie traktowanie, stawiają twarde pytania i domagają
się konkretnych odpowiedzi. I przyrzekłem sobie, że kiedy nie będę miał na nie
odpowiedzi, to zrezygnuję z pracy akademickiej i zajmę się biznesem.
Dr MICHAŁ BAJDZIŃSKI