Okazuje
się, że w powodzenie restrukturyzacji gorzowskiego szpitala nie bardzo wierzy
nawet Prezydent Miasta. Gdyby władze wojewódzkie dostrzegały problemy lecznicy
wiele lat temu, to dziś obawy byłyby mniejsze. Prezydent chce zrealizować swoje
ambitne projekty, bo ma nie tylko wizję rozwoju miasta, ale także wie jak to
zrobić. Boli go, że koledzy i znajomi zachowują się dwulicowo – inaczej w
rozmowach prywatnych, a inaczej w mediach.
Rozmowa z TADEUSZEM JĘDRZEJCZAKIEM, prezydentem Gorzowa Wielkopolskiego.
Nad Wartą: W gorzowskim szpitalu dzieje się coraz ciekawiej, a
przecież kilka lat temu pan sam proponował władzom województwa, aby przekazały
miastu budynki po szpitalu przy ul. Warszawskiej, by tam stworzyć Szpital
Miejski. Zrobiono inaczej, a wydaje się iż taki szpital może się przydać…
Tadeusz Jędrzejczak:
My proponowaliśmy to na wiosnę w 2005 roku, gdy szpital był łączony, a jego
oddziały przenoszone z ul. Warszawskiej. Wtedy myślałem, aby stworzyć dla
mieszkańców Gorzowa szpital z czterema podstawowymi oddziałami
N.W.: Ale odzewu i woli ze strony ówczesnych władz nie było ?
T.J.: Była
odpowiedź, ale niestety negatywna, a wszystko dlatego, że ja chciałem utworzyć
szpital, ale bez długów. Chciałem, aby odciążono lecznicę z długów będących
konsekwencją braku nadzoru ze strony władz szpitala oraz województwa, ale
usłyszałem wówczas, że jeśli ja utworzę szpital, to on będzie konkurencyjny
wobec tego przy ul. Dekerta. I dzisiaj potwierdzam, że taki był mój zamiar, by
ten szpital był konkurencją, gdyż plany mieliśmy ambitne. Problem polega na
tym, że i tak przed tą kwestią nie uciekniemy, a niewielki czterooddziałowy szpital
dla Gorzowa i okolicznych gmin i miast jest wręcz niezbędny.
N.W.: Wydaje się jednak, że ościenne gminy – czy jak pan woli
Aglomeracja Gorzowska – nie za bardzo się do tego pali. Politycy i dziennikarze
pomysł w mediach obśmiali, ale może będą musieli wszystko odszczekać.
T.J.: To
akurat wiem. Szpital Miejski jest niezbędny, a ten przy Dekerta winien być
szpitalem drugiego stopnia referencyjności z doskonałą kadrą, która przecież
już tam, a także specjalizujący się w kilku dziedzinach. Ten miejski
świadczyłby usługi tylko w tych podstawowych obszarach, takich jak porodówka,
prosta chirurgia czy oddział wewnętrzny. Tu w centrum miasta powinny być
gabinety lekarskie, porządne laboratoria, duża apteka i stacja pogotowia
ratunkowego.
N.W.: Wszystko przed panem, bo sprawy nie idą chyba w dobrym
kierunku. Pan go na początku bronił, by mógł pokazać co potrafi, ale dziś –
kiedy przedstawił owoce swojej pracy w postaci planów restrukturyzacji – nie za
bardzo jest za co bronić. Są powody do obaw ?
T.J.: I to
bardzo duże! Myśmy dokonali analizy wszystkich materiałów restrukturyzacyjnych,
a mój Wydział Majątku wraz z prawnikami rozłożył je na czynniki proste i powiem
krótko: jesteśmy pełni obaw. Po pierwsze – to oddłużenie o którym się tyle mówi
w kwocie 150 milionów, choć na wszystkie szpitale w Polsce jest w tegorocznym
budżecie państwa tylko 600 milionów, to…
N.W.: …obietnice i oczekiwania bez żadnych gwarancji. Mrzonka
?
T.J.: Czy
mrzonka, to nie wiem, bo życzę szpitalowi jak najlepiej. Oczywiście chciałbym,
aby te środki szpital dostał, ale obawiam się, ze one mogą pójść w całości na
spłatę zobowiązań względem państwa – podatki, Urząd Skarbowy, ZUS i tak dalej.
Są przecież jeszcze zobowiązania cywilnoprawne – energia, leki czy sprzęt. Zaproponowano, że
kapitał tej spółki będzie wynosił 15 milionów…
N.W.: …których nie ma.
T.J.: To
jedna sprawa, ale nigdzie nie ma wykazanego biznesplanu. Chciałbym wiedzieć, że
w wyniku działań, które są obecnie podejmowane w szpitalu, placówka ta w ciągu roku
będzie obsługiwała bieżącą działalność oraz spłacała to 80-milionowe
zadłużenie. Niestety nie mamy na to odpowiedzi i nie wiemy czy będzie zysk
operacyjny z tej działalności, która w szpitalu będzie prowadzona.
N.W.: To niech się pan szykuje, bo w 2005 roku nie chciano
realizować pomysłu miejskiego szpitala, ale za kilka miesięcy mogą przyjść
wszyscy pana krytycy z błaganiem: „Tadeusz musimy coś zrobić!”.
T.J.: Widzę
to wszystko czarno, bo z tego co ja znam plany restrukturyzacji, to wynika z
nich, że po powołaniu spółki z tak niewielkim majątkiem, spółka ta w każdej
chwili będzie mogła zostać postawiona w stan likwidacji. Wtedy będziemy mieli
prawdziwy problem, co zrobić z tymi wszystkimi oddziałami, które dziś istnieją
przy Dekerta i służą 250 tysiącom mieszkańców.
N.W.: Władze województwa rysują przyszłość kolorowo…
T.J.: …w sferze gospodarczej jestem liberałem i zawsze
uważałem, że lepsza jest spółka niż zakład budżetowy, ale w tym przypadku –
poza tym iż Urząd Marszałkowski wybroni się przed płaceniem kredytu dla
szpitala – nic w tym szpitalu wielkiego dziać się nie będzie. Nie ma planu
wizji i szczegółowych wyliczeń.
N.W.: Platforma Obywatelska szykująca ten kotlet też jest
liberalna w sferze gospodarczej i jak mało która organizacja zna się na
restrukturyzacji i komercjalizacji. Nie zdali egzaminu ?
T.J.: To nie
jest wina tylko platformy, bo odkąd powstało województwo lubuskie, to żaden z
kolejnych zarządów nie miał do tego szpitala serca…
N.W.: …przypominam, że tam były też zarządy z lewicowymi
marszałkami z SLD.
T.J.: Tak i
wtedy również rosły długi. Pamiętam wizytę w Urzędzie Marszałkowskim, gdy
wojewodą był Janusz Gramza, który przygotował biznesowe rozwiązania dla
szpitala, ale nie wzbudziło to większego zainteresowani nawet u SLD-owskiego
marszałka województwa Andrzeja Bocheńskiego.
N.W.: Nie powinien się pan dziwić, że nie grzeje to marszałka
z PO, skoro sprawę bagatelizował marszałek z SLD ?
T.J.: Wiem
jedno, że jeśli sytuacja w szpitalu jest tak trudna i trzeba obsługiwać dług,
to mało który gospodarz chciałby płacić komercyjnej firmie milion złotych
rocznie za przeloty do Warszawy, bo ważniejsze jest bezpieczeństwo zdrowotne
mieszkańców.
N.W.: Pomysłów nie brakuje za to panu, bo noworoczne
wystąpienie było ambitne. Musi to pana wkurzać, że kolejny rok z rzędu – mimo iż
sukcesy mówią za pana – opozycja próbuje sprowadzić to wszystko do utyskiwania,
że nie ma pieniędzy, są długi, a pana plany to zwykłe bajki.
T.J.: To nie
są żadne bajki, bo my na te wszystkie inwestycje ze spotkania noworocznego mieliśmy
już od dawna przygotowane plany i chcemy je realizować. W Gorzowie jest jednak
inaczej niż w Zielonej Górze, bo jak ja mówię: „Słuchajcie, idą nowe przepisy w zakresie polityki miejskiej w Unii
Europejskiej. Jesteśmy jednym z 16 miast w <Strategii Rozwoju Polski> i
musimy poszerzyć granice”, wtedy jeden wójt wypowiada się, ze nie chce,
pozostali milczą, a politycy w niczym mnie nie wspierają. Narzekają, ze nie ma
pieniędzy ? Odpowiem na przykładzie szkoły artystycznej na którą mieliśmy 20
milionów, ale radni przeznaczyli w połowie na sport, a resztę nawet nie wiedzą
na co przeznaczyli.
N.W.: Czyli pieniądze są ?
T.J.: Każdy
z przedstawionych projektów jest kompleksowo przygotowany i radni powinni
wiedzieć, że możliwości finansowania są różne – od budżetu miasta, przez PPP, a
na środkach unijnych oraz spółkach inwestycyjnych kończąc. To są tylko
narzędzia do realizacji celów.
N.W.: Panie Prezydencie – politycy w ocenach pana osoby są
skrajni. Przewodniczący Sobolewski mówi, że „Jędrzejczak jest wspaniałym człowiekiem i wielu rzeczy mu zazdrości”,
ale dodaje iż zużył się pan jak samochód, a wieczny opozycjonista Artur Radziński
twierdzi, że powinien pan jak najszybciej odejść.
T.J.: Opinii
pana Radzińskiego komentować nie będę, bo wraz z panem Surowcem należał do tych
strategów, którzy obalili powstanie spółki inwestycyjnej i budowę nowego Urzędu
Miasta. Radziński był w moim klubie, a potem – nie wiadomo dlaczego – stał się
moim największym przeciwnikiem…
N.W.: …chyba nie do końca, bo mówi: „Postawić Jędrzejczakowi pomnik za zasługi”.
T.J.: Duże
szczęście, że nikt Radzińskiemu nie będzie stawiał pomników, bo nie ma za co. Jeśli
zaś chodzi o Jurka Sobolewskiego, to osobiście bardzo go lubię i szanuję, ale
Platforma Obywatelska ma problem – nie potrafi wygrać wyborów i nie wygra ich
także w 2014 roku. W związku z tym pozostało jej jedno: opluwać prezydenta
Jędrzejczaka.
N.W.: A to jest dla PO coraz trudniejsze, bo wokół pana jest
wielu spośród tych, którzy byli blisko tego ugrupowania: Stefan Sejwa – który wszystkich
zaskoczył swoim talentem, Mariusz Domaradzki – który okazał się rzutkim i
zdolnym menadżerem, a ostatnio nawet były szef gorzowskiej PO Edward
Andrusyszyn
T.J.: Ja
nigdy legitymacji partyjnej nie traktowałem jako przepustki do władzy i
stanowisk, a przekonali się o tym nawet koledzy z SLD, których byłem kiedyś
szefem. Zasada jest i była prosta: pokaż
co potrafisz, a później dam ci się wykazać. Jestem zadowolony z pracy Stefana
Sejwy i Mariusza Domaradzkiego, bo okazali się osobami odpowiedzialnymi i zaangażowanymi,
chociaż ze strony PO miałem przecież różne nieprzyjemności.
N.W.: Teraz trochę o pana problemach, bo przeciwnicy
polityczni znów są zawiedzeni – nie ma wyroku, a wszystko może obrócić się o
180 stopni na pana korzyść. Odnotował pan publiczną dyskusję o wyjątkowej wśród
sędziów umiejętności i odwadze myślenia, a także i wypatrzeniach prokuratur, na
przykładzie sędziego Tulei ?
T.J.: Zauważyłem
rzecz, która w Polsce już dawno powinna mieć miejsce – jest wreszcie dyskusja o
tym, co dzieje się w wymiarze sprawiedliwości. Ja zresztą jestem najlepszym
przykładem klasycznego „aresztu wydobywczego”,
gdzie nie liczą się w procesie argumenty i dowody, a zatem cieszą się iż
rozpoczęła się dyskusja o ludziach, którzy otrzymali od Prezydenta RP łańcuch z
orłem i decydują o życiu i śmierci ludzi. Ta debata powinna posłużyć ocenie
prokuratury, która dokonuje tak dziwnych szpagatów intelektualnych, że nie
wiadomo co o tym wszystkim sądzić.
N.W.: Szpagaty wykonują inni. Zdanie zmieniają politycy – już nie
myślą, co będzie jak prezydent zostanie skazany, ale co się stanie wtedy, gdy
będzie uniewinniony lub sprawa wróci do ponownego rozpatrzenia, bo prokuratura
kolejny raz dała ciała…
T.J.: Nie ma
pan tyle miejsca, by wszystko opowiedzieć o tym dziwnym procesie. Przypominam
sobie spotkanie w warszawskim hotelu „Sheraton” z lutego 2011 roku, gdy lubuski
poseł PO (nazwisko do wiadomości NW) na
pół roku przed wyrokiem mówi mojemu przyjacielowi z Platformy Obywatelskiej: „Po co się z nim zadajesz, tam będzie wyrok i
będzie grubo”, to mam prawo sądzić, że coś tu nie gra.
N.W.: Ale przecież Gorzów jest mały, a ludzi parających się
lub interesujących polityką jest kilkuset. Znacie się wszyscy…
T.J.: Tak,
to jest duży problem, że my się wszyscy znamy i najczęściej jesteśmy na „ty”.
Gdy ci ludzie są ze mną, a przecież często tu nawet przychodzą do mnie, to
mówią…
N.W.: …co innego przy panu i co innego publicznie ?
T.J.: Dokładnie,
a najczęściej wygadują te wszystkie rzeczy w mediach. Wtedy to dopiero mówią
sobie: „Kiedy ta nasza Krysia będzie w
końcu prezydentem?”. Do tego dochodzą ci z PiS, a nawet koledzy z SLD, co
to puszczają oko, że mają już kandydata, gdzie jeszcze jestem i mam się dobrze.
To wygląda tak, jakby zamieszczać w gazecie nekrolog gościa, który jeszcze
żyje. O to mam żal, bo gdyby nie było wątpliwości, to sprawa już dawno
zostałaby zakończona. Wątpliwości są i ja wiem najlepiej, że sprawa jest
polityczna i grubymi nićmi szyta.
N.W.: Więc na koniec - będzie pan kandydował w 2014 roku ?
T.J.: Jędrzejczak
kiedyś odejdzie, bo nie jest tu dożywotnio, ale te zachowania o których powiedziałem
powodują, że ja się usztywniam.
N.W.: Na tyle, by powiedzieć – będę kandydował w kolejnych
wyborach ?
T.J.: Miałem
plan, by to była moja ostatnia kadencja i chciałem się zająć innymi rzeczami,
ale teraz wiem, że mój komitet w 2014 roku wystartuje na pewno, a co do mnie,
to nie mogę jeszcze na tą chwilę nic powiedzieć, ale wszystko może się zdarzyć.