Nikt nie ma wątpliwości - nawet ci, którzy nie interesują się sportem - że jest on ważnym fragmentem życia społecznego. Nie ma chyba gazety, portalu informacyjnego lub stacji radiowej czy telewizyjnej bez działu sportowego. Nie ma również miasteczka ani gminy, które w swojej polityce społecznej pomija sport. Mamy piękne nowiutkie stadiony i boiska, nakłady na szkolenie zawodników na najwyższym poziomie sportowym, a jednak czujemy powszechnie, że czegoś nam brakuje, aby zbierać worki medali.
Cieszy ogromnie, że w społeczeństwie, gminach, czy ministerstwie sportu wreszcie zaczyna się myślenie nowymi kategoriami o wychowaniu fizycznym i sporcie. Pojawia się rozumienie, że zawody sportowe wygrywają ludzie a nie obiekty i pieniądze. Jest nadzieja, że piłkarska i olimpijska klęska sportowa Polaków czegoś nas wszystkich nauczyła. Stopniowo dociera do świadomości, że sport jak każda inna dziedzina kultury jest tworzony przez ludzi i dla ludzi. Niemały udział w przeszłości, w tworzeniu sukcesów sportowych Polski, mieli również sportowcy trenerzy i działacze z Gorzowa. Pozornie wydaje się, że mamy wszystko czego potrzeba do powiększania sukcesów sportowych. Mamy wielu trenerów, którzy byli lub obecnie są trenerami kadr narodowych w wielu dyscyplinach sportu, mamy kilka obiektów sportowych na dobrym, a nawet wysokim poziomie funkcjonalnym, mamy uczelnię kształcącą na wysokim poziomie od ponad czterdziestu lat nauczycieli wychowania fizycznego i trenerów, a jednak narasta poczucie, że coś w tym systemie wymaga naprawy. Celowo użyłem słowa „naprawy”, bo jestem przekonany, że coś zostało zepsute. Kształcąc specjalistów sportu i wychowania fizycznego, badając naukowo związanym ze sportem, jestem przekonany, że problemy polskiego sportu nie muszą nas dotykać w takiej skali. Co robić? Czasem kończę swoje wykłady żartobliwym pytaniem do studentów: Czy mają państwo jakieś pytania, bo mam przygotowane bardzo wiele odpowiedzi. Studenci najczęściej nie zadają pytań na wykładzie, lecz dopiero po nim, jakby z obawy, że pytanie przyniesie im jakąś ujmę. Tu nasuwa się refleksja odnosząca się w innej skali do miejskiego sportu, związków sportowych, klubów. Również nie pyta się o opinie i rady jak rozwiązać problemy, bo jak pytania miałby zadawać doradca prezydenta lub wojewody do spraw sportu? Tworzone gremia debatujące nad sportem nie spełniają społecznych oczekiwań, bo jak wiele dziedzin życia i ta jest przesiąknięta wpływami partii politycznych. Może receptą na problemy jest hasło „róbmy swoje”. Jest to rozsądne pod warunkiem, że wiemy „jak robić”. Przypuszczam, że przeciętny kibic, były zawodnik, osoba interesująca się sportem jest w stanie określić kilka strategicznych oczekiwań wobec sportu, jednak wątpię aby potrafił to organizacyjnie wdrożyć i zaproponować coś więcej niż tylko żądanie większych nakładów finansowych. Z czasem przyzwyczaiłem się, że oględnie mówiąc nie cenimy nauki, wiedzy fachowej, ale w przeszłości doświadczyłem również czegoś innego będąc na stażu na Uniwersytecie w Dortmundzie. Kiedy trenerzy dowiedzieli się, że przyjechał profesor specjalista od teorii treningu ze swoimi asystentami, to nasze rozmowy toczyły się godzinami. Interesowało ich wszystko, wyniki badań, jak jest zorganizowany trening, szkolenie, finansowanie. Niestety my wolimy postępować według zasady: „tak robił mój ojciec, dziadek, tak zrobię i ja”, a przecież do chorego wzywa się lekarza, a nie kogoś kto był chory na coś podobnego.
Dr MICHAŁ BAJDZIŃSKI