Historia jest
nauczycielką życia. Kiedy Cyceron wygłosił swoją słynną maksymę nie spodziewał
się, że będziemy się do niej odwoływać dwadzieścia wieków później. W momentach
kryzysów i pojawienia się problemów, które nie wiemy jak rozwiązać przypominamy
sobie zdarzenia z przeszłości.
Czego uczy nas historia gorzowskiego szpitala? Każda strona
ma własne nauki z tym związane. Jedni bardzo chcieliby aby ich sprawki
zapomnieć, inni aby ich zasługi zapamiętać. Politycy SLD dużo by poświęcili,
aby w Gorzowie mieszkańcy zapomnieli czas kiedy stworzyli warunki w szpitalu do
powstania gigantycznego długu, marnotrawstwa i prywaty. Niestety dla nich,
Gorzowianie pamiętają. Pamiętają również moment kiedy łączono trzy szpitale,
czyli trzy biedy połączyli w jedną wielką biedę. Dzisiaj nauka z tego taka, że
wiemy, jeśli coś jest publiczne, to jest traktowane jakby było niczyje i
pozbawione kontroli społecznej wyrodnieje.
Kolejne zarządy szpitala nadal były zależne od partii
politycznych, ale kierowanie nim stawało się bardziej spersonalizowane.
Wcześniej zarząd był bardziej anonimowy, a partia eksponowała swoją troskę o
dobro społeczne. Teraz politycy, po lekcji historii unikają jasnych i
ostatecznych deklaracji. Szpital przez to wydaje się powszechnej opinii
publicznej jakby mniej partyjny, mówimy o dyrekcji Wandy Szumnej, Andrzeja Szmita lub Marka Twardowskiego.
Politycy wypracowali sobie system polegający na nieangażowaniu się w sprawy,
które oględnie mówiąc nie mogą przynieść im splendoru. Tylko czasem w sprawach
szpitala pisali listy, mobilizowali dyspozycyjnych dziennikarzy lub apelowali o
spokój. W szpitalu pojawiali się najczęściej aby przeciąć jakąś wstęgę, a kiedy
trzeba było zamknąć jakąś poradnię lub zawiesić wykonywanie usługi z powodu
braku kadry lub środków trzymali się daleko. Trwali jednak w pogotowiu do
reakcji w sytuacji, kiedy kolejni dyrektorzy zaczęli odnosić większe lub
mniejsze sukcesy. Natychmiast przypominano im jakie jest ich miejsce w szeregu
i komu wolno wypinać pierś. Pod jakimkolwiek pretekstem pozbywano się ich bez
sentymentów. Paradoksalnie każdy sukces dyrektora przybliżał go do dymisji.
Wyjątkiem nie był dyrektor Marek Twardowski. Postawiony do boju jako wybitny
generał, od pierwszego dnia rozpętał wojnę na kilku frontach, rozegrał wiele
bitew, część z nich wygrał część przegrał. Zaczął od próby zneutralizowania
potencjalnych oponentów z Rady Społecznej, potem przyszła kolej na związkowców
i lekarzy. Zorganizowano skoordynowaną akcję publicznego dyskredytowania
członków Rady. Kiedy bitwa po bezprawnym wniosku dyrektora o odwołanie Rady
przechylała się na stronę społeczną, użył jeszcze swojego zbrojnego ramienia,
czyli ochrony szpitala. Ostatecznie jednak musiał poddać się społecznej
kontroli i odpowiadać na pytania, podawać informacje, porozumieć się ze
związkowcami, a bezpodstawnie zwolnionym z pracy zapłacić odszkodowania. Jaka z
tego nauka dla społeczności? Warto się organizować, prowadzić debaty, zmuszać
aktywnością obywatelską polityków do działania i szanowania prawa.
Ponownie udała się mocodawcom dyrektora szpitala powtórka z
historii. Przez ponad rok w tle wojowniczego dyrektora liczyli swoje straty,
nakazywali zawieszenia broni i rozejmy. Niby klasyczny scenariusz, dyrektor
robi swoje i w odpowiednim momencie się go dymisjonuje i nie ma tu większego
znaczenia, że ostatni dyrektor nie dał tej satysfakcji swoim przełożonym i sam
zrezygnował. Może wierzył, że zostanie potraktowany inaczej niż poprzednicy, a
może nie odrobił lekcji z historii.
Dopiero opada kurz po ostatecznej bitwie, więc zbyt wcześnie
na oceny. Nie ma strony, która nie poniosła strat. Jak one są duże okaże się
już wkrótce. Miejmy nadzieję, że przekształcenie szpitala i szanse jakie daje
zniwelowanie jego długu będą większe niż straty społeczne, ekonomiczne i
polityczne. Nasuwa się jeszcze jedna myśl Cycerona: „Najtrudniej o przyjaźń wśród tych, którzy ubiegają się o zaszczyty w
służbie państwowej. Gdzie bowiem znajdziesz takiego, który godność przyjaciela
przeniósłby ponad swoją?
MICHAŁ BAJDZIŃSKI