Tak to już jest w polityce i życiu publicznym, że jak ktoś wystąpi w
radiu i telewizji piętnaście razy, to przewraca mu się w głowie i chciałby
obalać rząd, parlament, a nawet cały system. Wygrywają ludzie z autorefleksją
oraz dystansem, a przegrywają lokalni watażkowie. Jedna manifestacja na dwa
lata przed parlamentarnymi wyborami, to jak sikanie w spodnie – rozgrzewa sikającego,
ale nic z tego nie wynika, a potem jest śmiesznie…
Z protestami "Solidarności"jest jak z sikaniem w spodnie - grzeją tylko sikającego, ale potem jest śmiesznie... |
Były szef i biznesowy wspólnik
przedstawiciela rządu premiera Donalda
Tuska w województwie lubuskim, a na co dzień przewodniczący gorzowskiej „Solidarności”
Jarosław Porwich nie przebiera w
słowach i oskarża rząd swojego niedawnego doradcy Jerzego Ostroucha na lewo i prawo. „Do lamusa musi przejść buta, arogancja kolesiostwo, kłamstwo i
hipokryzja z którymi można i trzeba utożsamiać obecną władzę”- uważa
przewodniczący gorzowskiej „Solidarności”. Prawda jest taka, że zanim J. Porwich
nazwie kogoś „hipokrytą”, „kłamcą”, „arogantem” oraz osobą nieuczciwą, powinien wpierw zastanowić się o
kim to mówi – o swoich niedawnych dobrodziejach, których „doił” na kolejne przedsięwzięcia ile dało, a następnie odpowiedzieć
sobie na pytanie, czy rzeczywiście ma prawo do i tytuł do krytykowania innych. „Nie pozwolę, aby mniejszość terroryzowała
większość” – mówiła najsłynniejsza europejska premier Margaret Thatcher, gdy związki zawodowe próbowały wywrócić prawa
logiki i gospodarki do góry nogami, choć w gruncie rzeczy – tak jak teraz w
Polsce – chodziło o ich partykularne interesy polityczne. Mimo to J. Porwich
nie spuszcza z tonu i choć ze wszystkimi politykami Platformy Obywatelskiej pił
lub był per „ty”, wali w nich ile
wlezie. „Sprawy zaszły bardzo za daleko i
jest brak dialogu. Opuściliśmy Komisję Trójstronną i Wojewódzkie Komisje Dialogu
Społecznego, bo nasze zdanie nie były brane pod uwagę. Tymczasem rządzący dyktują
nam dyktat i tak się to odbywa. Nie będziemy uczestniczyć w jednej wielkiej farsie”
– konstatuje przewodniczący Porwich. O
co więc chodzi ? Porwichem targają nieposkromione ambicje polityczne i choć ideowo
mógłby dogadać się ze wszystkimi – od lewicy, przez liberałów, a na narodowcach
kończąc –to mentalnie najbliżej mu do Prawa i Sprawiedliwości. Problem polega
na tym, że tam od lat prym wiodą ci sami, którzy doskonale znają jego wady oraz
zalety, a co za tym dalej idzie - mają o szefie regionalnej „Solidarności”
zdanie co najmniej minimalistyczne. „Bez
przesady, poziom Jarka to co najwyżej miejski radny, ale i on chyba nie chce
lub nie powinien chcieć więcej” – mówi jeden z polityków, który podkreśla
zdolności organizacyjne Porwicha, ale już gorzej ocenia jego kompetencje.
Najgorsze jest to, że nie docenia funkcji którą pełni i choć bardzo chciałby
być jak jego szanowani poprzednicy Stanisław
Żytkowski i Bronisław Żurawiecki,
to wizją „Solidarności” nie dorasta nawet ostatniemu poprzednikowi Romanowi Rutkowskiemu. Naiwnie uważa, że alians z PiS-em to dla niego szansa i perspektywa, ale dopóki prym w partii
Jarosława Kaczyńskiego będą dzierżyli ludzie z ul. Hawelańskiej, do tego czasu
będzie on dla nich „gościem z innej bajki”. Lepiej więc, gdyby zamiast uprawiać
politykę, na której się nie zna, wrócił do Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego,
gdzie razem ze swoim byłym doradcą i wspólnikiem , a dzisiaj wojewodą lubuskim - mogliby dla
regionu zrobić wiele dobrego. Wtedy zrealizowałby jeszcze bardziej śmiałe
wyzwania i mógł stanąć w jednym szeregu z poprzednikami…