Słowa odlot i
lądowanie wcale nie muszą kojarzyć się tylko z babimojskim lotniskiem. W
pomstowaniu na politykę, nie można zapomnieć, że w regionach ważną rolę pełnią
partie polityczne oraz jej liderzy. Jeśli odlecieli, jak miało to miejsce w
przypadku polityków lubuskiej Platformy Obywatelskiej, to teraz próbują
wylądować. Dla niektórych będzie to twarde lądowanie…
Trwająca w Platformie Obywatelskiej kampania ma jeden
wspólny mianownik, niemal wszyscy są zgodni, że lepsze już było, a teraz trzeba
obronić dobre. Nie pomagają w tym osobowości kandydatów Bożenny Bukiewicz i Marcina
Jabłońskiego. Ich diagnozy i propozycje są jak Putnamowska teoria o
ziemiach bliźniaczych, gdzie oboje mówią o tym samym, ale inaczej to nazywają. Gdy niespełna dwa lata temu Jabłoński zostawał
wojewodą lubuskim, nie ukrywał iż chce być przede wszystkim reprezentantem
rządu, a partyjne rozgrywki go nie interesują. Dziś swój pogląd zmienił
diametralnie, a zdobycie przywództwa w platformie określił jako swój priorytet.
Inaczej niż jego konkurentka i dotychczasowa szefowa regionalnych struktur
partii. Najbardziej lapidarnie ocenił ją w 2005 roku odchodzący z funkcji szefa PO Jacek Bachalski: „Tak szybko przebiera nogami do władzy, że po prostu zapomniała w
jakiej jest partii i wszystkich krytykuje”. Pod tym względem jest więc
konserwatywna i można za nią nie przepadać, ale nie można zakwestionować tezy,
że to właśnie ona wciąż jest demiurgiem w wytyczaniu kierunku dyskusji oraz
generowaniu partyjnych emocji. Ostatnio wyraźnie próbuje odświeżyć podział
działaczy partyjnych na tych z północy i południa, tych z Gorzowa oraz z
Zielonej Góry. Dla samej platformy to katastrofa, ale już dla Bukiewicz jedyna
możliwość, by w jednym szeregu z gorzowskimi „nacjonalistami” postawić M.
Jabłońskiego. Ten zaś nawołuje do wewnętrznej dyskusji, interesowania się
problemami partyjnych struktur w powiatach i gminach, a pytany o niezadowolenie
działaczy gorzowskiej PO z powodu braku konsultacji z nimi składu rady
nadzorczej szpitalnej spółki, oświadcza, że: „Gdyby to od niego zależało, to dałby członkom partii taką możliwość”. To jednak
może budzić wątpliwości, gdy weźmie się pod uwagę jego głośny wywiad dla „GW” z
2010 roku, gdy bez konsultacji z kimkolwiek i ku oburzeniu gorzowskich
platformersów ogłosił, ze kandydatem tej partii na prezydenta miasta powinien
być ówczesny senator Henryk Maciej
Woźniak. Obawa przed tym ostatnim jest w szeregach gorzowskich działaczy
bardzo żywa i właśnie tutaj należy szukać genezy poparcia, jakiego udzieliła byłemu
wojewodzie poseł Krystyna Sibińska.
Trzeba jej oddać, że wykazała się sporą odwagą, bo w razie jego przegranej
ryzykuje polityczną marginalizację i brak partyjnej rekomendacji na fotel
prezydenta Gorzowa. Wewnątrzpartyjna kampania nie jest nudna, choć do czasu
upublicznienia interpelacji Bukiewicz w sprawie Kolei Dużych Prędkości, ważne było
nie to, co ktoś w tej kampanii powiedział, ale czego powiedzieć nie chciał, by
czasem nie narazić się potencjalnemu elektoratowi. A przecież oboje kandydatów
znamy nie od dziś i wszystko co mieli do powiedzenia już powiedzieli. Kiedy
więc Marcin Jabłoński dbał o wizerunek ponadpartyjnego urzędnika, jego obecna
konkurentka utwierdzała wszystkich w przekonaniu, że partia to ona i nic bez
jej zgody zdarzyć się nie może. Dzisiaj
działacze stają przed dylematem jak z pokazu garnków dla starszych ludzi:
pozostać przy zużytej i podkopconej patelni, czy zainwestować w coś nowego.
Doświadczenie uczy, że te nowe są absurdalnie drogie i jednak zawodne, a cały
teatr nie ma nic wspólnego z potrzebami konsumentów. Jest jak podczas
zdobywania przez Polaków himalajskiego Broad Peaku: są dobrze przygotowani,
mogliby stanowić zgrany zespół i zdobywać jeszcze wyższe szczyty, ale gdy
przychodzi ten najważniejszy sprawdzian umiejętności współpracy, wybierają
siebie i osobiste cele…
ROBERT BAGIŃSKI