Przejdź do głównej zawartości

"Kaczan" jest na topie !

Nie ma w Gorzowie drugiego, który przeszedłby podobnie wielki upadek z tak wysokiego konia, a następnie powrócił do swojej dawnej roli wpływowego polityka. Wszystko dlatego, że oprócz doświadczenia i talentu, posiada również pokorę. Poznał smak i wartość dziennikarsko-partyjnych „przyjaźni”, a to jest doświadczenie bezcenne. Wyborcy lewicy, której po chichu przewodzi Jan Kaczanowski, nie muszą nigdzie uciekać - a nawet gdyby chcieli, to nie mają gdzie…

Upór i ambicja są w polityce bardzo ważne, ale w przypadku
Jana Kaczanowskiego cenniejsza okazała się pokora oraz
umiejętność czekania. A czekał 7 lat...
Sporo racji jest w twierdzeniu, że owoc upada, gdy dojrzeje, a polityk dojrzewa dopiero wtedy, gdy upadnie. Najlepszym tego przykładem jest wiceprzewodniczący gorzowskiej Rady Miasta i jeden z liderów lewicy Jan Kaczanowski. Polityczne triumfy święcił jako szef miejskiego samorządu od wyborów w 2002 roku, by w listopadzie 2003 roku zostać „przypadkowo” zatrzymanym przez Policję w trakcie jazdy samochodem w stanie nietrzeźwym. Nie czekał na wyrok sądu i nie zasłaniał się dziwnymi tłumaczeniami – zrezygnował z funkcji i pokornie zamilkł na kilka lat, by powrócić do aktywnej polityki w 2010 roku. „Przez rok byłem bezrobotny i snułem się po domu. Pomagali mi znajomi, wspaniała żona i syn” – wspominał okres sprzed powrotu do polityki w jednym z regionalnych dzienników. Po aferze i przymusowym odejściu z samorządu pracował w biurze poselskim Jana Kochanowskiego, a następnie jako etatowy pracownik struktur SLD. „Brakuje mi w polityce idei. Dziś do polityki trafia zbyt dużo osób tylko dla kariery” – mówił w innym wywiadzie w 2009 roku. Gdyby nie to, że – parafrazując nową wicepremier Elżbietę Bieńkowską – Kaczanowski to „polityczne zwierzę”, które posiada wszystkie cechy prawdziwego polityka: jest stonowany i nie „kozaczy”, uwielbia się pokazywać w mediach i rozmawia dosłownie ze wszystkimi, nawet z tymi których uważa za durni – to powrót byłby trudny. A jednak wrócił, a okres politycznej banicji wykorzystał do zbudowania sobie wpływów wśród „leśnych dziadków” – jak określa się sędziwych działaczy dawnej PZPR mocno aktywnych w SLD. Ale nie tylko. Stał się autorytetem dla wielu młodych działaczy, którzy wiele się od niego uczyli, a przy tym cenili sobie fakt, że „Kaczan” potrafi rozmawiać dosłownie ze wszystkimi. Inaczej niż Mirosława Winnicka, która funkcję szefowej miejskich struktur SLD pełniła krótko, rozłożyła wszystko, co było do rozłożenia, ale dzięki jej niekompetencji J. Kaczanowskiemu udało się w tym czasie wykreować na lidera partii zdolnego prawnika Marcina Kurczynę. „I to jest <Kaczana> atut, że potrafi się wycofać i grać na innych. Cecha absolutnie w świecie polityki wyjątkowa” – mówi jeden z byłych działaczy, którzy odszedł w trakcie politycznej degrengolady, którą miejskiemu SLD zafundowała Winnicka. Dzisiaj szefem partii jest Mec. Kurczyna, ale nie ma takiej możliwości, by cokolwiek mogło zostać ustalone bez konsultacji z tym najważniejszym, a dzisiaj jest nim właśnie Kaczanowski i wiceszef struktur wojewódzkich Jakub Derech-Krzycki. Miał swoje słabsze momenty, gdy po powrocie do polityki i przestrzeni publicznej, sugerował iż mógłby wystartować w wyborach na prezydenta Gorzowa, co jednak powszechnie przyjęte zostało z dystansem i przymrużeniem oka. „Chciałby pan zostać prezydentem Gorzowa ?” – indagował go ponad rok temu w rozmowie dla 66-400.pl red. Łukasz Chwiłka. „Nie ukrywam, że z różnych środowisk docierają do mnie takie sygnały. Często dochodzą do mnie głosy, ze powinienem wystartować w wyborach prezydenckich(…).Ta decyzja jest jeszcze przed nami” - odpowiedział. Zdaniem większości rozmówców tylko się zgrywał, bo w rzeczywistości najchętniej widziałby w tej roli swojego protegowanego M. Kurczynę. „A Marcin rzeczywiście byłby świetny, ale chyba nie za takie pieniądze jak dostaje prezydent” – śmieje się członek miejskich władz SLD. Afera z 2003 roku wiele go nauczyła. Ma większy dystans do innych i jest bardzo nieufny. „Nad Wartą ? Fajne, ale muszę jeszcze zaufać” – mówił kilka tygodni temu. Jako, że zaczynał w PZPR, choć nie jest to w jego przypadku żadną ujmą, ale naturalnym etapem w działalności społecznej, potrafi mocno zareagować wówczas, gdy hipokryci kreują się na molierowskich „świętoszków”. Okazja nadarzyła się podczas dyskusji o odznaczeniach dla zasłużonych Gorzowian, a dokładnie wokół twórcy Uniwersytetu Trzeciego Wieku Edwarda Korbana. „Panie towarzyszu sekretarzu komitetu miejskiego PZPR” – zwrócił się do niego były funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej i radny PiS Marek Surmacz. Ten z naturalną dla siebie swobodą i bez owijania w bawełnę, co dla interlokutora musiało być szokiem, odpowiedział: „Ja się nie wstydzę swojego życiorysu. Jestem z niego dumny. Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą, począwszy od ślusarza przy naprawie wagonów, a żadnej decyzji nie żałuję”. Jednych rosnący w siłę Kaczanowski cieszy, a innych smuci i rozsiewają na jego temat bzdury – jak ta iż w najbliższych wyborach stworzy drugi niepartyjny komitet. Próbuje się go skonfliktować z byłym posłem J. Kochanowskim. „Z Jasiem spotykamy się i rozmawiamy” – mówił NW kilka tygodni temu. Jedno jest pewne: „Kaczan” jest w swoim żywiole i należy do najaktywniejszych radnych. Przykładów nie trzeba szukać daleko: autobus ze Staszica na cmentarz, puste lokale handlowe w centrum miasta czy wreszcie stawki opłat dla księgarzy. Jest aktywny i wielu zastanawia się, czy to co dzisiaj jest jego zaletą, czyli pokora i umiejętność bycia wpływowym z drugiego szeregu, może stać się jego wadą, gdy przyjdzie walczyć o wpływy na listach wyborczych do Sejmu z przebiegłym posłem Bogusławem Wontorem. Ten ostatni Kaczanowskiego nie cierpi, ale jedno jest pewne – trafił na godnego siebie przeciwnika z drugiego planu, ale z predyspozycjami i ambicjami odgrywania roli na głównej scenie politycznego teatru. Tym razem nie ustawi listy tak, że wszyscy wzajemnie się rozegrają...

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...