Przejdź do głównej zawartości

Uśmiech miasta

W „Pulsie” redaktor naczelny Piotr Maksymczak zadawał dziennikarzom pytanie, czy Zielona Góra jest seksy. Teraz Robert Bagiński wpadł na pomysł, abym napisał co mi się podoba w Gorzowie. I przypomniało mi się, że dobry trener od „team building” prowadzi z uczestnikami grę polegającą na chwaleniu zalet uczestników. To poprawia relacje wzajemne. 
               
Spotkałem się też z opowieściami z warsztatów, na których jakiś niedouk proponował uczestnikom, aby werbalizowali wady dostrzegane u kolegów. I uzmysłowiłem sobie oczywistość pomysłu Roberta i szkodliwość wszystkich tych, którzy od lat młócą temat Gorzów versus Zielona Góra wytykaniem sobie wzajemnie wad. 
        Moje relacje z Gorzowem sięgają lat 70, kiedy jako niezagnieżdżony zielonogórzanin dosyć często bywałem w Gorzowie. Mimo, że byłem częstym gościem w muzeum, a swego czasu miałem nawet fuchę polegającą na pracy na odkrywce archeologicznej gdzieś na wschodnim kraju miasta, Gorzów wydawał mi się miastem względnie nowoczesnym, bez omszałej starymi cegłami historii czyli nieładnym. Potem były jedynie liczne tranzyty w drodze do Szczecina lub nad morze i psioczenie na kiepski stan ulic. Ostatnio jakoś tak się jednak złożyło, że znowu bywam w Gorzowie częściej.
                Moje pierwsze „współczesne” spotkanie z Gorzowem miało miejsce w czasach kiedy Jacek Bachalski rządził PO w regionie. Siedzieliśmy w jesienna szarugę na szkoleniu w jakimś parkowym hoteliku nad jakimś strumieniem. Myślałem wtedy, że rzeka lub choćby strumyk płynący przez miasto dodaje jemu urody, szczególnie kiedy strumień płynie przez park. Wieczorem piłem w gronie uczestników szkolenia piwo w jakiejś piwnicy tuż przy fragmencie średniowiecznych murów i odkrywałem nieznaną mi wcześniej średniowieczną twarz miasta. Ceglane, kolebkowe sklepienia, tajemniczo oświetlony zaułek przy pubie, budynki wyglądające na postprzemysłowe, nasunęły mi skojarzenie z moim ukochanym Toruniem.
                Kolejne moje spotkanie z Gorzowem miało związek z galerią Ascana. Rzeźnia miejska, która kiedyś żywiła Berlin, została znakomicie wykorzystana jako miejsce spotkań gorzowian. Główny pasaż przypomina uroczy miejski zaułek. Zauważyłem wtedy dwie charakterystyczne scenki. Pierwsza dotyczyła grupki starszych panów siedzących przy stoliku opodal jednej z kawiarenek i zawzięcie dyskutujących. Jak w osiedlowym domu kultury. Druga scenka to grupka młodych żołnierzy, wyglądających na będących na przepustce. Poczułem, że ceglane fragmenty dawnej architektury czynią z tej galerii sympatyczne miejsce do którego chce się przyjść, aby pospacerować lub posiedzieć. Nawet jak się nie chce niczego kupować, miło pobyć. Galeria ma klimat, podobny jak Manufaktura w Łodzi.
                Kilka lat temu wracając z Szczecina, wpadłem z Jackiem Włodarskim na nocną sesję zdjęciową na nadwarciański bulwar. Łaziliśmy po bulwarze, polując na ciekawe kadry a bulwar odwzajemniał się bezpruderyjnie. Rzeka w mieście, to jakże konieczny dla jego urody wątek estetyczny. Restauracje z oknami na płynącą rzekę, już wtedy mruczały wieczornym życiem. Polowaliśmy potem jeszcze na ujęcia pod katedrą, przy fontannie, oswajając fotograficznie gry świateł na katedrze, fontannie i okolicznych domach. Po drodze zajechaliśmy na Zawarcie, aby szukać dobrych ujęć na Bulwar zza Warty. Nocą z lewego brzegu bulwar wygląda przepięknie. Wtedy jednak byliśmy jedynymi oglądającymi ten widok.
                Ostatnia wizyta w Gorzowie o której chcę opowiedzieć miała miejsce na początku listopada tego roku. Miałam w nowej bibliotece zebranie poświęcone rozwojowi turystyki w regionie. Przy parkingu przez budynkiem biblioteki spory park z kilkunastoma odmianami drzew. Kocham drzewa w mieście i uważam je za ważny czynnik humanizujący miasto. Dlatego cieszą mnie miejskie parki i ulice z dorodnymi drzewami. Ale dopiero z okien sali, w której obradowaliśmy zobaczyłem park a w nim ów wcześniej widziany strumień i staw. Dzień był szary ale jakby na zawołanie zaświeciło słońce i park mimo że bezlistny uśmiechnął się do mnie. Poczułem, że to całe miasto uśmiecha się do mnie.
                Co było robić, odwzajemniłem.

KRZYSZTOF CHMIELNIK
Uznany publicysta, autor kanapa pulsu.wordpress.com, mieszka w Zielonej Górze.

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...