Uroczystości Święta Niepodległości, to uczta dla prawdziwych patriotów, a
że tych jest w Gorzowie wielu, to w oficjalnych obchodach uczestniczyli
gremialnie. I bardzo dobrze – bo dzięki temu w patriotyczne szaty ubrali się także
politycy. Dla nich to spora gratka, a właściwie - okazja do kreacji i politycznego lansu.
Fota z biskupem, wojewodą i prezydentem, podstępne wygłoszenie niepotrzebnej mowy oraz udawanie
kogoś naprawdę ważnego – to dla wielu przeżycie bezcenne…
„Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić” – rzekł niegdyś marszałek Józef Piłsudski, ale zdanie to nie musi
być wszystkim znane. Jest bowiem w Gorzowie polityk i poseł, który zajął dziś
obok wojewody Jerzego Ostroucha i prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka
ważne miejsce: fizycznie i werbalnie, który pytał kilka lat temu zdumionych
rozmówców: „A co takiego marszałek
Piłsudski zrobił dla naszego miasta ?”. To było kiedyś, bo dziś było już poprawnie
i z celebrą godną najważniejszego dnia dla kraju.„Społeczne badania pokazują, ze Polacy jeszcze nigdy nie czuli się tak
dobrze we własnym kraju jak dziś” – mówiła pod pomnikiem człowieka, który
podobno nic szczególnego dla Gorzowa nie zrobił, poseł Platformy Obywatelskiej Krystyna
Sibińska. Dlaczego w ogóle przemawiała, choć standardem jest iż na takich
imprezach przemawiają tylko osoby funkcyjne, a swojego oburzenia nie kryła dzisiaj
nawet poseł Elżbieta Rafalska ? „Żeby
wyborcy ją zapamiętali, że istnieje, bo za rok wybory. Najwidoczniej wojewoda
postanowił pompować niemożliwe” – odpowiada jeden z polityków stojących tuż
obok, którego najbardziej dziwiło, że czytała z kartki. Wyglądało to trochę jak
„polskie przemówienie” papieża Jozefa Ratzingera, a jeśli się chce zawłaszczać
Polskę dla jednej tylko partii, to warto nauczyć się swojej roli na pamięć. Ot
choćby tak, jak gospodarz imprezy wojewoda J. Ostrouch oraz prezydent Gorzowa. „Ten dzień niesie ze sobą wiele refleksji.
Zmusza nie tylko do świętowania, ale zastanowienia się nad rolę i znaczeniem państwa
oraz wolności” – mówił wojewoda. Niejako konfrontacyjnie, ale już bez
zbędnego patosu, przemówił prezydent Tadeusz Jędrzejczak. „Nie muszę zadawać sobie pytania czy Polska jest niepodległa, bo wiem iż
jest niepodległa i rozwija się, a jej bezpieczeństwo jest zagwarantowane” –
powiedział. Ciekawą „atrakcją”, bo jak wiadomo na bezrybiu rak jest rybą, było
wypuszczenie w górę biało-czerwonych balonów, które pofrunęły wprost w kierunku
Zielonej Góry, gdzie swoje polityczne harce zaplanowała na dzisiaj marszałek Elżbieta
Polak. Jeden jakby odbił się od reszty i niemal zawisł w miejscu. „Patrzcie, to ten czerwony i nie chce z
Gorzowa odlecieć” – zażartował uczestnik. Dostojnie było też w Katedrze,
którą licznie wypełnili mieszkańcy, by bezpośrednio po Mszy św. w szpalerze
wojska, policji, straży pożarnej i harcerzy udać się pod pomnik. Tu bohater
jest jeden i jest nim biskup Stefan Regmunt, który mówił ładnie i patriotyczne,
ale był moment iż chyba się zagalopował lub po prostu zapomniał o mea culpa. „Żal, uznanie błędów w życiu jest potrzebne,
abyśmy mogli budować na dobrych fundamentach” – mówił pasterz, a wierni
byli przekonani, że nawiązuje do wstydliwych zdarzeń, które były w ostatnim
czasie udziałem księży oskarżanych o pedofilię i broniących ich hierarchów.
Jakież było ich zdziwienie, gdy bp Regmunt skonstatował: „Musimy bronić Kościół przed deprecjonowaniem go poprzez uogólnianie
niektórych przypadków, co ma miejsce w odniesieniu do arcybiskupa Michalika i
arcybiskupa Hosera”. Któż go jednak słuchał ? Prawdziwi patrioci i wierni
tak, ale dla polityków drugiego szeregu w świątyni stawka jest zawsze taka
sama: usiąść w jednym z trzech rzędów i dać się złapać obiektywom kamer oraz
fotograficznych aparatów. Mylą się ci, którzy sądzą że jest to dyscyplina
prosta. Sposobów jest kilka. Pierwszy, to „na
Jabłońskiego” – wysyła się wpierw asystenta, samemu czeka w samochodzie, ten
obczaja miejsce i dostojnie idzie się na gotowe. Drugi, to „na Hatkę” – trzeba stawać przy kolejnych
ławkach i z minuty na minutę przybliżać się o kolejne trzy ławki. Trwa dłużej,
ale w końcu ktoś dostrzeże i doprowadzi. Można też „na Porwicha” – zagadnąć kogoś znajomego, kto na pewno idzie w to
samo miejsce, a następnie iść po prostu za nim. Stresujące, ale ze względu na
ilość uprawiających ten gatunek, działa doskonale. I wreszcie metoda czwarta, w
sumie najskuteczniejsza: „na chama” –
idzie się, siada i wierzy iż nie wyrzucą. Tu mstrzami są doradcy wojewody, radni wojewódzcy
i miejscy, ale także mniej ważni działacze. Prawdziwi Polacy – jeśli nie predystynuje
ich do tego funkcja wojewody, prezydenta czy posła, do przodu się nie pchają. Generalnie
świętujemy smutnie i aż prosi się, by w roku następnym - po takiej uroczystości -
w okolicznym parku odbył się koncert powiązany z grillem, świętowaniem i zabawą. Będzie mniej lansu, ale więcej świętowania, a komitet takiej imprezy warto powołać już dzisiaj. Może spróbujemy ? Warto...