Przejdź do głównej zawartości

Sztuczny region prawdziwych ludzi

Tożsamość regionalna powstaje przez sumowanie indywidualnych tożsamości jego mieszkańców. Najpierw tworzy się  tożsamość miejsca zamieszkania, potem ulicy lub wsi, miasta, regionu, a na koniec narodowa i europejska. Lubuszanie muszą wspinać się po tej drabinie tożsamości trochę jak Syzyf, bo kilka razy ciągłość tego procesu została przerwana.
Dr Michał Bajdziński jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Zielonogórskiego
oraz działaczem gorzowskiej Platformy Obywatelskiej.
„Lubuskie jest zatem tworem sztucznym i nie ma co temu przeczyć. Czy możemy ten stan zmienić? Nie!” Te słowa napisał Krzysztof Chmielnik, dziennikarz i bloger związany z lubuskimi mediami. Tak! Możemy i powinniśmy to zmienić. Trzeba się tylko zastanowić jakimi metodami i jakie należy ku temu stworzyć warunki.
Tożsamość miejsca tworzy się w najniższym kręgu kultury rodzinnej. Poprzez kultywowanie obyczajów rodzinnych, biesiadnych, najczęściej związanych ze świętami i nakazami religijnymi. Kresowianie i inni przesiedleni na tereny dzisiejszego lubuskiego przez pierwsze lata pobytu mieli poczucie tymczasowości. Żyjąc na wsi, w nowym otoczeniu, według wzorców wyniesionych z domu rodzinnego przez pierwsze kilkanaście lat nie zdążyli zbudować poczucia tożsamości z miejscem życia. Ledwie poznali nowych sąsiadów, nabrali do nich zaufania, a ich dzieci, pokolenie zakładające rodziny w latach sześćdziesiątych, skuszone możliwością awansu społecznego przeprowadza się do miasta. Po raz drugi rwą się więzy rodzinne i międzypokoleniowy przekaz kulturowy.
Jak zbudować tożsamość z miejscem, którym jest blokowisko, kiedy dziadkowie i rodzice zostali w podzielonogórskiej lub podgorzowskiej wsi? Rozumienie tożsamości jest ujmowane w ludowym powiedzeniu, że prawdziwy mężczyzna powinien zbudować dom, posadzić dąb i spłodzić syna. Jak to zrobić jeśli nie ma rodzinnych wzorców kulturowych? Mieszkanie w wieżowcu prawie wszyscy mają tak samo urządzone, meblościanka stoi  u każdego w tym samym miejscu, w kuchni nie ma stołu do rodzinnego posiłku, telewizja proponuje dwa kanały, po kilku latach zna się tylko kolegów z pracy i sąsiadów z tego samego piętra. Drzewa, które sadzili dziadkowie i dom rodzinny zostały na Kresach, a rodzice nie wiedzą jak oprzeć się idei wychowania dzieci w społeczeństwie klasowym.  Mieszkanie, szkoła, kolonie dla dzieci, wczasy, klub sportowy i wszystkie inne dobra „daje” partyjny sekretarz lub naczelnik. O nic nie trzeba się starć, o dalekich podróżach nie warto nawet marzyć, o środowisko nie trzeba było dbać, bo to „państwowe” czyli niczyje. Według takich zasad powstała tożsamość z władzą i instytucjami, ale nie z regionem lub mieszkańcami blokowiska.
Po ‘89 roku, kiedy upada przemysł i pegeerowskie gospodarstwa, trzecie pokolenie musi ponowić  próbę znalezienia tożsamości miejsca. Bez pomocy sekretarza, bez wsparcia rodziny, nie wiedząc nawet do kogo skierować pytanie „jak żyć ?”. Tworzy się lubuskie, które nie jest, jak twierdzą niektórzy „kulturowym kotłem” będącym źródłem innowacyjności i tolerancji. Bardziej to jest stary, solidny, ale już zużyty i dziurawy garnek, który pozostawili tu Niemcy, a my w nim mieszkamy od trzech pokoleń, słabo wykształceni, wychowani z dala od wartości rodzinnych, zdani na samych siebie.
Czy piętnaście lat, to wystarczający okres aby zbudować obywatelskie społeczeństwo? Myślę, że mało, ale nie można pogodzić się z tezą przedstawianą przez publicystów lub polityków, że Gorzów najlepiej jeśli przestanie się szamotać z rzeczywistością i niech nadal będzie „robotniczy”, a Zielona Góra mniej robotnicza, niech więc będzie „urzędnicza”. Dlatego sugerują, pierwszym budować fabryki i centra handlowe, drugim drogi i samolot do urzędów i na uczelnię.
Przywiązanie do korzyści jakie niesie ze sobą praca etatowa, dająca względne dziś przecież poczucie stabilności i bezpieczeństwa jest wyraźnym ograniczeniem rozwoju lokalnego społeczeństwa. Skromne wynagrodzenie urzędnika lub robotnika, wypłacane regularnie jest zabójcze dla indywidualnych inicjatyw, chęci wybicia się ponad przeciętność , eliminuje całkowicie chęć podejmowania ryzyka zmiany, rozbicia szklanego sufitu i dokonania czegoś więcej. Najlepszym przykładem tego zjawiska „bezpieczeństwa etatowego” jest trwanie w swoich przekonaniach wyborczych. Opowiadamy się chętniej za tym kogo znamy, mimo wiedzy, że jego działania nie zawsze były uczciwe, a który sto razy powtórzy, że jest za kontynuacją, niż za tym, który umie, wie i będzie się starał realnie osiągnąć coś nowego i lepszego.
Odwróciliśmy w Lubuskim porządek tworzenia regionalnej tożsamości społecznej. Najpierw powstaje instytucja, urząd, budynek a dopiero potem próbujemy dopasować trochę na siłę potrzeby ludzi. Przecież najpierw musi być naukowiec a potem dopiero laboratorium, najpierw musi być muzyk a dopiero potem sala koncertowa. Najpierw człowiek, a potem instytucja, bo to ludzie tworzą instytucje, a nie urzędy i partie polityczne mają kreować potrzeby ludzi. Myślimy i działamy urzędniczo, są choroby to budujemy szpitale, są chuligani to budujemy więzienia. Częściej usuwamy skutki, a nie zwracamy uwagi na przyczyny. Dopiero zaczynamy myśleć, jak w nowoczesnym społeczeństwie, tak jak Niemcy, którzy gospodarowali tutaj wcześniej. Zaczynamy rozumieć, że instytucje publiczne są środkiem a nie celem życia i działania społeczeństwa, że polityk służy obywatelowi, lekarz leczy pacjenta. Kultura i gospodarka jest środkiem do dobrostanu indywidualnego i zbiorowego, a nie celem samym w sobie.


DR MICHAŁ BAJDZIŃSKI

Popularne posty z tego bloga

Wójcicki czy Wilczewski?

Pozornie, gorzowianie mają ciężki orzech do zgryzienia: Wójcicki czy Wilczewski? Pierwszy ma zasługi i dokonania, za drugim stoi potężny aparat partyjny Platformy Obywatelskiej. Ci ostatni są wyjątkowo silni, bo umocnieni dobrym wynikiem do Rady Miasta. Tak zdecydowali wyborcy. Co jednak, gdyby zdecydowali również o tym, aby Platforma Obywatelska miała nie tylko większość rajcowskich głosów, ale także własnego prezydenta? Nie chcę straszyć, ale wyobraźmy sobie, jaki skok jakościowy musielibyśmy przeżyć. Dziesiątki partyjnych działaczy i jeszcze większa liczba interesariuszy, czają się już za rogiem. Jak ktoś nie wie, co partie polityczne robią z dobrem publicznym, niech przeanalizuje wykony PiS-u w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, a także „dokonania” PO w Lubuskim Urzędzie Marszałkowskim i podległych mu spółkach.  Pod pretekstem wnoszenia nowych standardów, obserwowalibyśmy implementację starych patologii.  Nie piszę tego, aby stawać po stronie jednej partii i być przeciw ...

Sukces Rafalskiej i początek końca Polak

Z trudem szukać w regionalnych mediach informacji o tym, że największą porażkę w wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła była marszałek województwa, a obecnie posłanka KO, Elżbieta Polak. Jej gwiazda już zgasła, to oczywiste. Elżbieta Polak miała być lokomotywą, okazała się odważnikiem, który – szczególnie w północnej części województwa lubuskiego, mocno Koalicji Europejskiej zaszkodził. Jej wynik w wyborach do Sejmu w 2023 roku -   78 475 głosów, mocno rozochocił liderów partii, którzy uznali, że da radę i zdobędzie dla niej mandat w wyborach europejskich. Miała być nawozem pod polityczną uprawę, lecz nic dobrego z tego nie wyrosło. Marne 42 931 głosów to i tak dużo, ale zbyt mało, aby marzyć o przeżyciu w środowisku, gdzie każdy pragnie jej marginalizacji. W sensie politycznym w województwie lubuskim, była marszałek przedstawia już tylko „wartość śmieciową”: nie pełni żadnych funkcji, nie jest traktowana poważnie, jest gumkowana z partii oraz działalności wład...

Śnięte ryby i śpiący politycy. O co chodzi z tą Odrą?

  Dzisiaj nie ma już politycznego zapotrzebowania na zajmowanie się Odrą. Śnięte ryby płyną po niemieckiej stronie w najlepsze, ale w Polsce mało kogo to interesuje. Już w czasie katastrofy ekologicznej na rzece w 2022 roku, interes Niemiec i głos tamtejszego rządu, były dla polityków Koalicji Obywatelskiej ważniejsze, niż interesy Polski Niemal dwa lata temu setki ton martwych ryb pojawiły się w Odrze. Zachowanie ówczesnej opozycji przypominało zabawę w rzecznym mule. Obrzucali nim rządzących i służby środowiskowe. E fektowna walka polityczna w sprawie Odry, stała się dla polityków ważniejsza, niż realna współpraca w tym obszarze. - To jednak prawda. Axel Vogel, minister rolnictwa i środowiska landu Brandenburgia w bezpośredniej rozmowie ze mną potwierdził, że stężenie rtęci w Odrze było tak wysokie, że nie można było określić skali ogłosiła wtedy Elżbieta Polak , ówczesna marszałek województwa lubuskiego, a dzisiaj posłanka KO. Akcja była skoordynowana, a politycy tej partii jesz...