Igrzyska czas zacząć, a żądna krwi publika wręcz czeka na komunikat „winny”.
Politycy, dziennikarze - a nawet „zaangażowany
radny i adwokat” - zdają się sugerować, że „domniemanie niewinności”, to rodzaj
prawnej fikcji. Temida miała być „ślepa”,
ale od lat podgląda bardziej niż małolaty podczas zabawy w berka. Przekonało się
o tym wielu lubuskich polityków i nie mniej dziennikarzy…
Nadchodzący tydzień upłynie pod
hasłem procesu prezydenta Tadeusza
Jędrzejczaka, którego epilog może być zgoła inny niż oczekiwania radnego i adwokata
w jednej osobie, który od lat uprawia w mediach – formalną i nieformalną - propagandę
dezinformacji oraz taniej propagandy. Więcej szczegółów w książce, ale już dziś
można skonstatować, że jako prezes sportowego klubu nie zawsze działał w
relacjach z Ratuszem „Pro Publico Bono”,
a mimo to - summa sumarum - zawsze wychodził na swoje. Podobnie jak jego
klient, który naciągnął miasto na 5 milionów, a po kilku tygodniach aresztu
wraz synem, okazał się głównym „świadkiem” oskarżenia przeciwko temu, który
słusznie zerwał z nim wszystkie umowy. Mówiąc językiem adwokatów „zaczął kłamać jak świadek”, a sędzia Dariusz Hendler dał mu wiarę. Temu
samemu, który twierdził iż wręczył łapówkę w wysokości 170 tysięcy złotych, „wypłacając je z bankowego konta”, ale
gdy obrońcy prezydenta Gorzowa to zweryfikowali, szybko się okazało, że nie
było to możliwe. Skruszony świadek zmienił więc zeznania i wydukał: „Wypłaciłem bezpośrednio od księgowej”.
Zainteresowana stanowczo temu zaprzeczyła, a sędzia Hendler bezrefleksyjnie w
swoim uzasadnieniu oświadczył: „Doświadczenie
uczy, że łapówkę daje się w cztery oczy”. Takich <kwiatków> jest
mnóstwo, a rozpoczyna je uzasadnienie do wniosku o areszt tymczasowy dla
prezydenta Jędrzejczaka. Prokurator uzasadnia go tym, że „Tadeusz Jędrzejczak był wielokrotnie karany”, choć nawet
ćwierćinteligent wie o tym, że aby kandydować i pełnić funkcję Prezydenta Miasta
trzeba mieć czystą kartę w KRS. Kiedy więc prezydent Poznania Ryszard Grobelny ciągany jest po sądach,
bo sprzedał z wolnej ręki i niby za tanio, prezydenta Gorzowa oskarża się, gdyż
– zdaniem prokuratury – kupił nie dla siebie lecz dla Gorzowa ziemię po niższej cenie
niż Agencja Mienia Wojskowego chciała na wstępie. Co ciekawe – decyzję podejmowała
Rada Miasta, podobnie jak w przypadku największego skandalu w historii Gorzowa
tj. poręczenia kredytu w wysokości 5 milionów złotych dla prywatnej firmy.
Obrady prowadził ówczesny przewodniczący Jan
Kaczanowski, a wniosek zgłosił na odręcznej notatce wiceprezydent Andrzej Korski. „Projekt uchwały nie był opiniowany przez komisje Rady Miasta” –
oświadczył Kaczanowski, którego poparło 20 radnych prawicy, lewicy i centrum, 3
było przeciw, a 4 się wstrzymało. Podobnie było w sprawie zakupu ziemi od AMW,
gdy radni Mirosław Rawa i Marek Surmacz – jak wynika z protokołu –
wręcz nalegali iż przedmiotową ziemię trzeba kupić i od zawsze temu optowali.
Wiele miejsca w dyskusji o „aferze budowlanej” zajmują wynurzenia dziennikarzy
wprost z sali sądowej, bo jest tam mowa o „porwaniach”
i „walizkach pieniędzy”, ale niemal
nikt z zatroskanych o miasto nie mówi o roli jaką odegrała firma PBI w
uszczupleniu budżetu miasta w wyniku konieczności spłaty za nią bankowych
zobowiązań. „Zygmuntowi trzeba pomóc” –
mówił podczas obrad dzisiejszy polityk PiS, a niegdyś dyrektor Zakładu
Ubezpieczeń Społecznych, który wystawiał głównemu świadkowi oskarżenia lewe
dokumenty, a ten przedstawiał je w bankach i na przetargach. Został zresztą za
to uznany winnym. Czy „afera budowlana” to fakt, który rzeczywiście miał
miejsce ? Oczywiście, że tak – ale bohaterowie powinni mieć inne inicjały. „Zygmunt M. znał się z z Andrzejem K. od lat,
z czasów kiedy Andrzej K. nie był jeszcze wiceprezydentem Gorzowa. Andzej K.
popierał Zygmunta M. w jego przedsięwzięciach budowlanych w czasie, kiedy był
wiceprezydentem” – czytamy w uzasadnieniu wyroku, co nijak się ma do
rzekomej winy prezydenta Gorzowa, który zachowywał się zgoła inaczej. W każdym
razie nie tak oryginalnie jak główny świadek oskarżenia Zygmunt M., kreujący przedziwne
fantasmagorie, a w przeszłości bagatelizujący obowiązki generalnego wykonawcy. „Od dłuższego czasu wykonawca nie reaguje na
żadne monity(…). Przez osiem miesięcy na budowie nie działo się nic” –
pisze 21 września 2001 roku do Zarządu Miasta Inżynier Kontraktu Maciej Jurek, choć wiceprezydent
Andrzej K. zdaje się sobie ze sprawy absolutnie nic nie robić. Reaguje za to
sam prezydent T. Jędrzejczak w piśmie z dn. 21 grudnia 2012 r. gdy obwieszcza
Zygmuntowi M., że zgodnie z klauzulą 63 odstępuje od wszelkich umów. Na tym miało
polegać działanie na szkodę miasta, choć jedyną krzywdę mieszkańcom wyrządził
były szef PBI, który od czasów prezydenta Henryka
Macieja Woźniaka – na mocy stosownej umowy - traktował Gorzów jak „dojną krowę”. Cały proces – kilka tysięcy
stron dokumentów, protokołów, umów, zeznań, notatek, faktur i pism, to
pasjonująca lektura, ale śmiało można stwierdzić iż „szukano bata” na Prezydenta Gorzowa, choć trefne faktury – ot choćby
tą najsławniejszą z numerem 26 z 2000 roku - podpisywał ktoś inny. Ciekawym
jest to, dlaczego milczy prawica, ale książkowa eksplozja wszystko rozjaśni, a ujęty
kontekst polityczny pokaże kto jest kim i na czym komu zależało. "Co z tego będę miał?" - pytano rzekomo Zygmunta M. w trakcie realizacji inwestycji miejskich, ale tego samego klucza użył on skutecznie w areszcie i całkiem mu się to opłacało. "Kwiatków" jest kilkadziesiąt i każdy absolutnie ciekawy, bo nie pochodzi z "podrzutek" oraz "nadinterpretacji" adwokata Zygmunta M., ale wynika z dokumentów...